środa, 10 września 2008

Turbonegro



Turbonegro rządzi, choć to tylko głupi śmierć-punk.


/Denim Demon/

Choć to tylko głupi śmierć-punk, Turbonegro rządzi.

Cokolwiek bym o nich nie napisał, nie dorównam niejakiemu Łukaszowi z Pasażera. Parę zdań hajlajtu:

Następnie grają w Madison koncert. Z Ed Hall i Sixteen Deluxe. Happy-Tom gra jedyne na trasie solo perkusyjne. Bo - jak powiedział Nietzsche - "dlaczego paw miałby chować swe pióra"? Hank wywołuje mały skandal. Na koncercie jest bowiem sam Steve Albini. I Hank podbiega do niego, zaczyna go ściskać i woła: - Steve Albini!!! Black Flag to moja ulubiona kapela!!! Black Flag!!! Łał!!! - "Albini okazuje się dobrze wychowany i nie obraża się" - zauważa Happy-Tom.

"Gramy rocka. Gdy leżeliśmy na zimnej marmurowej podłodze frankfurckiego lotniska, w oczekiwaniu na poranny samolot do Nowego Jorku, czuliśmy, jak Rock płynie w naszych żyłach. Jesteśmy w Niemczech, na etycznym zapleczu nowoczesnego człowieka. Jesteśmy znudzeni. Hank próbuje wywołać antysemickie zamieszki biegając po terminalu, pocierając chciwie dłonie, garbiąc plecy i krzycząc: - Ich bin der Ewige Jude! Jestem odwiecznym Żydem!"

W Nowym Jorku koncert odwołany. Zaczynają więc od Filadelfii. Potem jadą na południe. Do Richmond - stolicy Virginii - gdzie grają z The Candysnatchers. To już południe Stanów. "Mam oparzenie drugiego stopnia od opalania - na całe dwa tygodnie" - informuje Happy-Tom. - "Południe jest wspaniałe. Domy są naprawdę ładne, a ludzie twardo stąpają po ziemi i potrafią docenić SZTUKĘ, JEDZENIE i PICIE. Nasze wąsy są już duże".


Przeczytajcie cały REWELACYJNY TEKST.



/Suffragette City/

Od siebie nie mam nic do dodania. Może poza mocno grafomańską recenzją nieistniejącej płyty Turbonegro. Płyty, która gdyby powstała urywałaby łeb przy samej dupie.


Muskularny Murzyn pędził wielkim amerykańskim samochodem z przyciemnianymi szybami i felgami na wzór ludzkich czaszek. Niósł zagładę i czynił spustoszenie, już od paru dobrych lat. Nie zastanawiał się po co i dlaczego to robi. Dobra rozrywka - myślał, i jechał dalej, rozbudzany piekącym dymem bijącym z płonących zgliszcz. Czerwonym językiem rozprowadzał po białych zębach biały proszek, a brązowe oczy o żółtych białkach wypatrywały kolejnych ofiar. Z radia wydobywał się śmierć-punk, który połączony z niskim dźwiękiem silnika sprowadzał przyjemne mrowienie na jego zastały kręgosłup. Piosenka skończyła się, zaraz miała polecieć następna. I poleciała, tyle, że było to już bez znaczenia. W tym ułamku sekundy między utworami Muskularny Murzyn zdał sobie sprawę, że musi zatrzymać się za potrzebą, grubą potrzebą. Przejechał jeszcze parę metrów po czym gwałtownie zahamował. Poprawiając lusterko zmierzył się z własnym wzrokiem i wyrzucił z siebie: „jakto kurwa srać!?! Przecież jestem bohaterem grafomańskiego wstępu do recenzji nieistniejącej płyty jakiegoś chujowego zespołu punkowego. To nawet nie jest amerykański zespół! To jakieś cioty z Norwegii! Ten cholerny białas, który wrobił mnie w tę farsę powiedział, że będzie to coś na miarę "Action Jackson"! Action Jackson, tak jest! A teraz mam się wysrać? Czy Carl Weathers też miał w scenariuszu stawianie klocków? Nie, nie miał. Miał za to milusie sceny z białymi cipkami. Gówno zamiast cipy! I wąsate, skandynawskie pojeby! Pierdole to! To jakaś zafajdana awangarda! Nie chce skończyć jak ten Włoch, jak mu tam? Pamsalini!”
Wytarł spocone dłonie o własne afro i powlókł się smętnie w kierunku najbliższego sklepu monopolowego.



/Get It On/

Podobnie musiał się czuć Hank Von Helvete, kiedy w 1999 roku, podczas trasy promującej „Apocalypse Dudes”, prosił dziennikarza niemieckiego zina hc-punkowego o wkłucie mu igły w jedną z żył pod kolanem, bo sam nie mógł się schylić. Z tym, że Helvete nie chciał być jak Action Jackson. W tamtej chwili chciał być jakjego ojciec – pierdolony norweski kapitan Ahab. Okazało się, że do spełnienia tego marzenia dzielił go tylko kilkudniowy pobyt w mediolańskiej klinice psychiatrycznej. Po wyjściu porzucił rolę wysłannika piekieł, odszedł z Turbonegro i poświęcił się prowadzeniu malutkiego muzeum wielorybnictwa na Lofotach. Nigdy nie dorównamy naszym ojcom…


Helvete wrócił, Turbonegro wróciło, wszyscy to wiemy. Jednak albumy „Scandinavian Leather” i „Party Animals” nie emanują potęgą znaną z poprzednich płyt zespołu. Dziennikarze piszą: wrócili do nas z samego piekła! Dupa tam. Wrócili z wygodnego detoxu na skórzanych kanapach. Wrócili ze świata azjatyckich dziwek opłacanych za pieniądze z tantiem. Piekło to były czasy „Ass Cobry” i „Apocalypse Dudes”, teraz ledwo im się z tyłków kopci. Ale Hank Von Helvete vel Hank From Hell o tym wiedział. Widział rogaty cień diablego fallusa koło własnej dupy. To on wpadł na pomysł nagrania „Der Ewgie Homo Judens”:

Kręciliśmy chałturę dla MTV. Program tego dzieciaka, Bama Margery. Nie biorę już narkotyków, za to dużo piję. A w ogóle wiesz, że ci z MTV uparli się, że nie mogę powiedzieć w telewizji, że lubię pić krew delfinów? Oni mają świra na punkcie tego upośledzonego ssaka! W każdym razie, po nagraniu była impreza. Totalnie zalany posuwam w łazience matkę Bama i myślę sobie, że jest coś magicznego w żydowskich tyłkach. Wiesz ona chyba nie była Żydówką, a i jej tyłka nie można było nazwać ucieleśnieniem mitu "Koszernej Dupy Żydowskiej Księżniczki". Ale zaczęło mi to chodzić po głowie, właśnie wtedy, w łazience Bama Margery, gdy wpychałem głowę jego matki w umywalkę. Wtedy zacząłem też myśleć o nowej płycie Turbonegro.

Der Ewige Homo Judens

Happy-Tom tłucze w gary jakby przez ostatnie lata słuchał tylko „Banging In The Nails” The Tiger Lillies. W żyłach Euro-Boya zaczęła płynąć smoła, a spod jego palców oprócz niszczących riffów bucha śmierdzący siarką dym. Pål Pot Pamparius wyciska z klawiszy krew, a stręczone przez niego 13-letnie Azjatki zlizują ją z brudnej jak podłoga w podstawówce sceny. Głos Hanka Von Helvete powoduje, że odbyt przybiera średnice główki od szpilki i niknie w głębi tyłka. Tym razem wrócili naprawdę! Wrócili niosąc ze sobą turbo-holocaust. Samodestrukcja już im nie wystarcza, wrócili by siać chaos, zniszczenie i rozlewać nasienie, swoje i nasze. Żywi będą pomstować do nieba, umarli zaczną przewracać się w grobach tak gwałtownie, że wszystkie cmentarze będą wyglądać jak wielkie kretowiska! Turbonegro są ucieleśnieniem przebranego w mundur Wehrmachtu, odwiecznego żydo-komuno-masona, który zacierając pożółkłe dłonie łypie chciwie na wasze dusze. Nie ma miejsca na dobro, zło, polityczną poprawność. Turbonegro to Szatan, krew, dziwki, śmierć. Razem z „Der Ewige Homo Judens” nadeszła IV Rzesza śmierć-punka.

1.Tora, Tora, Tora My Kosher-Ass Princess!
2.Der Ewie Homo Judens
3.Fisting In Utah
4.Drang Nach Arschen
5.Turbonegro Hate The Emo-Kids
6.Drive-In Movies „Passion” Jerk Off
7.I Didn’t Cry After Pol-Pot
8.I’ll Swallow Your Soul
9.Cheese Flavored Pussy & Ass Itch
10.Hot Shit Vs. Cold Shit
11.Spit On English Or Die
12.Me and Ferdynand Bardamu Celine Down The Schoolyard
13.Hail To The Pope


... taka mogła być nowa płyta Turbonegro. Niestety, wydany przed rokiem album "Retox" to takie tam hardrockowe granie. SZKODA. Dobrze, że chociaż wrócili do starego imidżu. Raybany, bandany, wąsy, dżinsowe katany!



/Do You Do You Dig Destruction/

... a w dzisiejszej audycji i tak coś zupełnie innego.


Brak komentarzy: