wtorek, 16 września 2008

Electric Dragon 80 000 V

I've got 50000 watts of power
I want to ionize the air
This microphone turns sound into electricity
Can you hear me now?


Takie słowa wykrzykuje Steve Albini w "The End Of Radio" Shellaca. Czy kryje się za nimi jakieś głębsze znaczenie? Być może, nie będę się nad tym rozwodził. Na pewno brzmią nieźle. To fajne zdania. Elektryczność jest fajna, prąd jest fajny. A jeszcze fajniejsza jest gitara elektryczna. I hałas. I superherosi. I Tadanobu Asano.



Z podobnego założenia wychodzić musiał Shogo Ishii, skoro zdecydował się na nakręcenie "Electric Dragon 80 000 V". Taniutki czarno-biały film nie zawiera wiele więcej. To zamknięta w 55 minutach historia Dragon Eye Morrisona, który w dzieciństwie wspiął się na słup wysokiego napięcia i został porażony prądem. Ładunek elektryczny rozbudził u niego część mózgu, którą odziedziczyliśmy w niezmienionym stanie po gadzich przodkach, a która odpowiada za pierwotne instynkty i podstawowe pragnienia. W dziecku obudził się smok. Efektem były niepowstrzymane ataki agresji skierowanej przeciwko wszystkiemu co się rusza. Wieloletnia terapia oparta na elektrowstrząsach tylko wzmocniła siedzące w nim zwierzę. Morrison próbował dać ujście swojej niepohamowanej agresji w boksie. Niestety jego kariera skończyła się zanim się zaczęła - w szale znokautował nie tylko przeciwnika na ringu, ale też kilka innych osób, próbujących dać mu do zrozumienia, że walka się skończyła...


He's filled with electricity! He's filled with emotion! He talks to reptiles! He's the man!

Ratunkiem okazała się gitara elektryczna. Grając na niej Dragon Eye Morrison wyładowuje nie tylko drzemiącą w nim agresję, ale też energię elektryczną w liczbie 80 000 voltów, jaką kumuluje jego ciało. Na co dzień jest gadzim detektywem - zajmuje się odnajdywaniem zagubionych w Tokyo jaszczurek i innych poczwar. Conocne wyładowania elektryczne, których źródłem jest Morrison przyciągają uwagę dziwacznego superherosa zajmującego się oczyszczaniem ulic miasta z oprychów - Thunderbolt Buddhy.



Osobnik ten dobrowolnie wystawił się na działanie błyskawicy, dzięki czemu potrafi kumulować w swoim ciele napięcie elektryczne do 2 milionów voltów. Zapłacił za to wysoką cenę - część jego ciała jest zmechanizowana, a połowę twarzy przykrywa złota maska ze stoickim obliczem Buddy. Zdarzają mu się ataki schizofrenii - "elektryczna" część jego osobowości pragnie zniszczyć tę "ludzką". Podirytowany chaotyczną egzystencją Dragon Eye Morrisona dąży do konfrontacji...


/ofiszjal trajla/


Historię tę dałoby się pewnie zamknąć w 5, a nie w 55 minutach filmu. Ale nie mielibyśmy wtedy fajowych ujęć jak Dragon Eye Morrison gra na gitarze, albo jak Thunderbolt Buddha śledzi groteskowego yakuzę. Obrazom tym towarzyszy noise-industrialna muzyka, autorstwa Hiroyuki Onogawy i zespołu Mach 1.67, w którym gra sam Tadanobu Asano oraz reżyser filmu Sogo Ishii. Okazuje się, że "japoński Johnny Depp" Asano jest całkiem niezłym muzykiem. Soundtrack nawet w oderwaniu od filmu stanowi kawał dobrego hałasu, spodoba się lubiącym motoryczny noise z histerycznymi partiami gitar. Czy kryje się za tym wszystkim coś więcej, niż wystylizowane ujęcia i hałaśliwa muzyka? Nie. To po prostu starcie dwóch superherosów. Komiksowość "Electric Dragon 80 000 V" podkreśla fakt, iż ubogie kwestie bohaterów wykrzykuje narrator, a pojawiają się one na planszach. Zawsze miło jest też popatrzyć na Tadanobu Asano - obok Kakihary w wielkim "Ichi The Killer" Miike Takashiego i roli w "Survive Style 5+" Dragon Eye Morrison to moja ulubiona kreacja tego aktora. Nie spodziewajcie się objawienia, to po prostu fajny film. Tak fajny jak elektryczność, jak prąd. I jak gitara elektryczna.


/clip/

Film podobny jest do absolutnie genialnego "Tetsuo - The Iron Man" Shinya Tsukamoto. Z tym, że ten mocno kopiący po głowie stroną wizualną klasyk z 1989 roku poważnie odnosił się do pytań jakie niósł ze sobą cyberpunk. Tsukamoto czerpał z Gibsona i jemu podobnych ale też z lęków Lyncha, a przede wszystkim Cronenberga. Obsesje wobec ludzkiego ciała tego wszechobecne w filmach tego ostatniego reżysera posłużyły Tsukamoto za punkt wyjścia do nakręcenia jeszcze kilku znakomitych filmów. "Electric Dragon 80 000 V" to tylko utrzymana w podobnej estetyce komiksowa opowiastka o starciu dwóch sił. Nawet nie przeciwstawnych sił. Tu nie ma dobra i zła - są tylko przeciwnicy, których konfrontacja jest nieunikniona, bo we wszechświecie nie ma miejsca na dwie jednostki o takiej mocy. Chodzi o walkę, pozostać może tylko jeden!

I tu zauważyć można pewną prawidłowość - przecież z tą samą sytacją mamy do czynienia w trylogii "Dead Or Alive" Miike Takashiego, czy w "Versus" i "Aragami" Ryuhei Kitamury, "2LDK" i w setce innych azjatyckich filmów. Oczywiście bliższe nam kino również operuje tym motywem - "Gorączka" Michaela Manna, czy wspomniany "Nieśmiertelny" to najbardziej oczywiste przykłady. Z tym, że Azjatom nie potrzeba fabuły, portretów psychologicznych bohaterów, nie musza wiedzieć "dlaczego?". Wystarczy dwóch facetów z katanami w jednym pokoju...

C.D.N.

3 komentarze:

iammacio pisze...

taki halas to i ja umiem zrobic;p

lewar pisze...

ale nie wyglądasz jak Asano:P

OST daje radę, hałasy są ujęte w ramy, czasem nawet w piosenki, z wokalem! W tym klipie tylko taka zajawka klimatu...

Dagmara Fafińska pisze...

Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.