Dziś między innymi:
George Clinton
Jeżeli James Brown jest ojcem funku, to George Clinton musi być jego bogiem. Doktorem Funkensteinem, wielką pigułką na wielki ból ludzkości. Ból duszy.
Suck my soul & I will lick your funky emotions
A wszystko to z okazji jego przyjazdu do Polski i darmowego koncertu w Warszawie. Parliament, Funkadelic, jak i solowa twórczość Clintona zasługuje na co najmniej kilka godzin audycji, może kiedyś. Dziś tylko parę minut. Parę minut geniuszu. P-Funk!
poczytaj se:
najlepsze kompendium wiedzy o P-Funku
kosmologia P-Funku
Tying Tiffany
Tego lata Brzoskwinia nie puściła soków. Nie żebym za nimi jakoś specjalnie przepadał, bo choć wracam czasem do "Teaches Of Peaches", to reszta płyt jest dla mnie zbyt przejżała. Marceli zapodał dziś inną dziewoję. Tiffany też grzmoci elektro-pankowe chroboty, o wiele ciekawsze od ostatnich dokonań Merril Beth Nisker. W dodatku jest ładniejsza i chyba nawet bardziej perwersyjna.
więcej tego i innego w audycji,
zapraszam, dziś 23:00
APDEJT
Niezbyt, ekhm, trzeźwa audycja to była...
POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!
1. George Clinton - Atomic Dog
2. Tying Tiffany - Running Bastard
3. Funkadelic - I'm never gonna tell it
4. Parliament - The Motor-Booty Affair
5. George Clinton - One Fun at a Time
6. Weird War - Grand Fraud
7. Weird War - Chemical Bank
8. White Rabbit's Trip - People Are Boring
9. White Rabbit's Trip - Bury Me With My Mobile
10. Andrew Bird - A Nervous Tic Motion of the Head to the Left
11. Tying Tiffany - Wake Up
12. C-Mon & Kypski - Cravings Of A Solemn Soul
A koncert George'a Clintona dokładnie taki jakiego się spodziewałem... George był obecny ciałem, duszą nie. Ona drywofała gdzieś w wymiarze rządzącym się prawami psychoaktywnych substancji. A i ciało już nie pierwszej jakości - Clinton ledwo stał na scenie, a jak próbował się czasem odezwać to przypominało to dźwięk wydobywający się z umywalek w żoliborskich mieszkaniach podczas burzy. Plus fatalna organizacja (gigantyczna kolejka do wejścia, potem jak się okazało do wyjścia też; brak możliwości zakupienia napojów na terenie koncertu, i nie chodzi mi o alkohol - nie dało się nawet wody kupić, a wieczór był to upalny). No, ale jak to wszyscy argumentują: to przecież darmowy koncert...
2 komentarze:
Hej! Dzięki za ko(mple)mentarz! Z tym poczytaniem to nie wiem, jak będzie: zastanawiam się, czy nie da się podkupić praw do nazwy "passivist"? ;) Tobie nie jest już potrzebna, bo progresujesz systematycznie. Widać słuszna była Twoja rozkmina.
Właśnie: co do niej (tej rozkminy), to - jak dumam - nie ma tego wątku u Żąluka. Przynajmniej w "Alphaville". Nie ma, bo właściwie być nie może. O to właśnie w alfiańskim systemie chodzi, żeby nikt się rychłej śmierci swojego "szczęścia" nie bał. Żeby wszelkie komforty materialne były w każdym momencie zagwarantowane. Nie ma groźby tego, że będzie chłodno i głodno, jak się zaleniuchuje, albo że nie będzie się miało seksu, jak się nie postara. I oczywiście jest w tym taki myk, że definicja "szczęścia" jest ograniczona do tego, co Państwo może zapewnić, co może być odgórnie reglamentowane, a to oznacza amputację całej sfery "duchowej".
W sumie jest to charakterystyczne dla większości utopii. A mnie one ostatnio całkiem kręcą, bo gdzieś w powietrzu, np. jak słyszę o tym, że "każdy ma prawo do szczęścia", wyniuchuję jakiś zalążek tego myślenia po lnii Alfy. No i fascynujące jest to, że zwykle, chociaż wszystko wydaje się w porządku, sprawiedliwe i w ogóle cacy, gdzieś w tle coś śmierdzi. Łe. Czyli że bez tej groźby płaczu, bez różnic w powodzeniu nie ma motywacji, jest zastój i powrót do trylobitów sylurskich, jak w koncepcji niwelistycznej u Witkaca.
Czyli: zaniedbując inne komplikacje, słuszne są Twoje konstatacje :)
Pozdry też!
Ło! To było z cyklu "Gawędy wieczorne".
Prześlij komentarz