
Choć to tylko głupi śmierć-punk, Turbonegro rządzi.
Cokolwiek bym o nich nie napisał, nie dorównam niejakiemu Łukaszowi z Pasażera. Parę zdań hajlajtu:
Następnie grają w Madison koncert. Z Ed Hall i Sixteen Deluxe. Happy-Tom gra jedyne na trasie solo perkusyjne. Bo - jak powiedział Nietzsche - "dlaczego paw miałby chować swe pióra"? Hank wywołuje mały skandal. Na koncercie jest bowiem sam Steve Albini. I Hank podbiega do niego, zaczyna go ściskać i woła: - Steve Albini!!! Black Flag to moja ulubiona kapela!!! Black Flag!!! Łał!!! - "Albini okazuje się dobrze wychowany i nie obraża się" - zauważa Happy-Tom.
"Gramy rocka. Gdy leżeliśmy na zimnej marmurowej podłodze frankfurckiego lotniska, w oczekiwaniu na poranny samolot do Nowego Jorku, czuliśmy, jak Rock płynie w naszych żyłach. Jesteśmy w Niemczech, na etycznym zapleczu nowoczesnego człowieka. Jesteśmy znudzeni. Hank próbuje wywołać antysemickie zamieszki biegając po terminalu, pocierając chciwie dłonie, garbiąc plecy i krzycząc: - Ich bin der Ewige Jude! Jestem odwiecznym Żydem!"
W Nowym Jorku koncert odwołany. Zaczynają więc od Filadelfii. Potem jadą na południe. Do Richmond - stolicy Virginii - gdzie grają z The Candysnatchers. To już południe Stanów. "Mam oparzenie drugiego stopnia od opalania - na całe dwa tygodnie" - informuje Happy-Tom. - "Południe jest wspaniałe. Domy są naprawdę ładne, a ludzie twardo stąpają po ziemi i potrafią docenić SZTUKĘ, JEDZENIE i PICIE. Nasze wąsy są już duże".
Przeczytajcie cały REWELACYJNY TEKST.

Muskularny Murzyn pędził wielkim amerykańskim samochodem z przyciemnianymi szybami i felgami na wzór ludzkich czaszek. Niósł zagładę i czynił spustoszenie, już od paru dobrych lat. Nie zastanawiał się po co i dlaczego to robi. Dobra rozrywka - myślał, i jechał dalej, rozbudzany piekącym dymem bijącym z płonących zgliszcz. Czerwonym językiem rozprowadzał po białych zębach biały proszek, a brązowe oczy o żółtych białkach wypatrywały kolejnych ofiar. Z radia wydobywał się śmierć-punk, który połączony z niskim dźwiękiem silnika sprowadzał przyjemne mrowienie na jego zastały kręgosłup. Piosenka skończyła się, zaraz miała polecieć następna. I poleciała, tyle, że było to już bez znaczenia. W tym ułamku sekundy między utworami Muskularny Murzyn zdał sobie sprawę, że musi zatrzymać się za potrzebą, grubą potrzebą. Przejechał jeszcze parę metrów po czym gwałtownie zahamował. Poprawiając lusterko zmierzył się z własnym wzrokiem i wyrzucił z siebie: „jakto kurwa srać!?! Przecież jestem bohaterem grafomańskiego wstępu do recenzji nieistniejącej płyty jakiegoś chujowego zespołu punkowego. To nawet nie jest amerykański zespół! To jakieś cioty z Norwegii! Ten cholerny białas, który wrobił mnie w tę farsę powiedział, że będzie to coś na miarę "Action Jackson"! Action Jackson, tak jest! A teraz mam się wysrać? Czy Carl Weathers też miał w scenariuszu stawianie klocków? Nie, nie miał. Miał za to milusie sceny z białymi cipkami. Gówno zamiast cipy! I wąsate, skandynawskie pojeby! Pierdole to! To jakaś zafajdana awangarda! Nie chce skończyć jak ten Włoch, jak mu tam? Pamsalini!”
Wytarł spocone dłonie o własne afro i powlókł się smętnie w kierunku najbliższego sklepu monopolowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz