poniedziałek, 22 grudnia 2008

W święta nie mówię ludzkim głosem


Audycja wypada kolejno 24 i 31 grudnia. Nie będzie jej zatem, w te dni Kampus gra inaczej. Do usłyszenia za 2 tygodnie.

Rok się kończy, tu i ówdzie pojawiają się podsumowania. U mnie nie będzie, chyba. Nie cierpię podsumowań i rankingów. Robić. Czytać mogę, szczególnie takie jakie strzelił Nudziarz vel Porfirion z jednego z moich ulubionych bloków w polskiej sieci. Nie znam 80 % kapel jakie prezentuje, czasem nie wytrzymuję długo w tym garażu, ale przeważnie są to rzeczy świetne. Proszę tam czasem zaglądać, bo pisane jest to też świetnie.
Podsumowania nie będzie, chyba. Pozwolę sobie napomknąć za to, że strzeliło mi 10 tysiaków wejść na bloka (zauważyłem u znajomych blokersów, że też napomykali, więc gorszy nie będę, prężę klatę). Fajnie, statystyki fajna rzecz. Wśród tych 10 000 odwiedzających blok Słuchanie zabija znaleźli się na przykład ludzie, którzy trafili tu wpisując w google takie rzeczy:

jak ją zaczął grzmocić miała 15 lat

film darmo wiele chujów w 1 cipie

wąsate cipy

durze cipy


... ta statystyki dobra rzecz.

W ogóle chyba zrobię sobie trochę obciachu. Mam nadzieję, że nie wyjdzie jak "to_ja_plejeru_głosujcie_na_mojego_bloga"... W każdym razie: czytam sobie dziś elektroniczną wersję Pulpa. W Pulpie znów dają Miazgi, co to rok temu je dawali też choć wydano wówczas tylko jeden numer pisma. Bez sarkazmu - genialny pomysł na małe namieszanie w tzw. środo (albo nie tak zwanym). I w tym roku jest kategoria "najlepsza audycja radiowa". Moje ego chyba jest jakieś niedopieszczone tej zimy, bo zapragnąłem taką miazgę dostać. Problem w tym, że głosować mają czytelnicy, pisząc na mail miazgi [maupa] pulp.pl. A mi się nie chce zakładać tysiąca kont i wysyłać do redakcji maile afirmujące bez dwóch zdań najlepszą audycję roku 2008. Musicie zrobić to Wy. Moje ego to piękna rzecz, sprawcie mu trochę radości, naprawdę zasłużyło. Pewnie i tak dostanie Rojek...

No i przyjemnych świąt. Może będzie tu trochę więcej pisaniny z racji większych dawek czasu i protein.

/obrazek z góry tego wrzutu jak zwykle zawalilem oposowi/




wtorek, 16 grudnia 2008

Supergrupy

Supergrupa to zespół lub projekt studyjny złożony z muzyków, którzy sławę zyskali grając w innych grupach lub jako artyści solowi.
Zdarzało się Wam rozmyślać nad składami wymarzonych supergrup? Chcielibyście, żeby Tom Waits zaczął występować z Johnem Zornem, Stewartem Coplandem i Mos Defem? Rezultaty takich kolaboracji mogą być olśniewające. Albo kompletnie poronione.

Tego ostatniego przykładem jest płyta "Anytime At All" Banyan. Trzon projektu stanowią Stephen Perkins (wiadomo skąd), Mike Watt (taki tam tani grajek:), Nels Cline (pank kantrowe Geraldine Fibbers i pokrewna Scarnella, Wilco, projekty grajka Watta), Dave Turin (producent Farrelli, Perkinsów, czy The Dust Brothers). Na owym albumie wspomagani byli przez Flea, Johna Frusciante, LeNoble'a z Pornosów i Nałogu Jane, Bucketheada i Roba Wassermana pogrywającego niegdyś z Oingo Boingo Danny’ego Elfmana. Skład primasort jednym słowem. I co z tego wyszło? Sofciarski quasi-jazzowy koszmarek. Rozmydlone improwizacje utopione w nudnych aranżacjach, a wszystko wbite w ramy kiepskich kompozycji. Najlepszy moment albumu to popowa piosenka "La Sirena", kojarząca się z kawałkami z "By The Way" RHCP, tylko gorsza. Tutaj możecie posłuchać (i popatrzeć na zniszczonego dragami Frusciante):



Dla porównania album Mike'a Watta "Ball-Hog Or Tugboat?". Co prawda płyta jest firmowana jedynie nazwiskiem tego basisty, ale liczba gości pozwala spokojnie mówić o supergrupie. A nawet o Ubergruppe –
sprawdźcie sami partycypujących w jego nagraniu artystów. Do kompletu wielkich nazwisk lat 90-tych brakuje tylko kolesi z Rage Against The Machine i Kurta. Imponujące nie? I co z tego wynikło? Jeden z najfajniejszych albumów owych lat 90-tych, choć na pewno nie odkrywczy, ani nie genialny. Niesamowicie sympatyczna płyta.



Mamy tu eleganckie post pankowe rokandrole "Big Train", "Against The 70’s", "Piss Bottle Man". Są melodyjne piosenki "Drove Up From Pedro" i "Chinese Firedrill", obie to genialne kompozycje, które pożerają wszystkich indie sofciarzy z Pavementami i Built To Spillami na czele. Napędzana slap basowym riffem i świetnymi dęciakami "Song For Igor", chyba najprostszy i najlepszy numer na płycie. Swingujące "Sidemouse Advice" (tutaj najprawdopodobniej śpiewa Carla Bozulich), czy będąca hołdem dla Funkadelic, wierna oryginałowi wersja "Maggot Brain". Jest też mniej już wierne Sonicom "Tuff Gnarl". Do tego kupa pojechanych kawałków, których stylistykę ciężko okreslić, a które kładą na łopatki kupą pomysłów brzmieniowych i aranżacyjnych. I czemu płyta tylko niesamowicie sympatyczna? Bo poznałem ją w 2003 roku, o kilka lat za późno, i takie dźwięki zamiast urwać mi przysłowiową dupę, tylko mnie ucieszyły - już to gdzieś słyszałem, nie tak fajne i nie w takiej kupie, ale jednak. Łatwo to było spaprać, jak w przypadku wyżej opisanego Banyan. Chyba charyzma i przewodnia rola Watta utrzymała całą tę plejadę gwiazd i gwiazdek w ryzach. Czyżby każdej supergrupie powinien ktoś przewodzić?


W najbliższej audycji Słuchanie zabija parada supergrup. I chociaż pojawią się pewnie projekty muzyków z szufladek jazzowych i awangardowych, to pamiętać trzeba, że w tych przypadkach praktycznie każdy skład jest supergrupą (vide muzycy Milesa Davisa, czy projekty Zorna: Masada, Painkiller etc.)
Jako, że jedna godzina do zdecydowanie za mało na choćby liźnięcie takiego tematu supergrupom poświęcę co najmniej dwie audycję. W tę środę superskłady rockowe. Czyli brzmienia raczej przyjemne, w końcu święta idą. W następnej audycji przysłuchamy się bardziej pojechanym projektom.
Zapraszam w środę o 22:00.

APDEJT

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

pjelista 17 grudnia:

1. Mike Watt - Piss-Bottle Man

opis i skład powyżej

2. Peeping Tom - Mojo (Feat. Rahzel & Dan the Automator)

Peeping Tom, to oprócz Mike'a Pattona:

Odd Nosdam
Rahzel
Dan the Automator
Amon Tobin
Kool Keith
Jel
Massive Attack
Bebel Gilberto
Kid Koala
Doseone
Norah Jones
Dub Trio
Dale Crover

3. Oysterhead - Little Faces

Les Claypool - Primus

Stewart Copeland - The Police

Trey Anastasio - Phish

4. The Good, The Bad & The Queen - Herculean

Damon Albarn - Blur, Gorillaz

Danger Mouse - m.in Gnarls Barkley

Paul Simonon - The Clash

Simon Tong - The Verve

Tony Allen - Fela Kuti's Band

5. Marvin Pontiac - Little Fly

John Lurie - m.in. The Lounge Lizards

Steve Bernstein

Marc Ribot - m.in. Tom Waits, Elvis Costello, John Zorn

John Medeski - Medeski Martin & Wood

Greg Cohen - m.in Tom Waits, David Byrne, Elvis Costello, Laurie Anderson, Willie Nelson, Bill Frisell, Norah Jones, Dave Douglas, Tricky, Bob Dylan

Art Baron - m.in. Bruce Springsteen, Lou Reed, Stevie Wonder

i inni...

6. Ataxia - Another

John Frusciante - Red Hot Chili Peppers

Joe Lally - Fugazi

Josh Klinghoffer

7. Banyan - La Sirena

opis i skład powyżej

8. UNKLE - Rabbit In Your Headlights

James Lavelle

Tim Goldsworthy

DJ Shadow

Thom Yorke - Radiohead

Mike D - Beastie Boys

Kool G. Rap

Jason Newsted - niegdyś Metallica

Badly Drawn Boy

Richard Ashcroft - The Verve

i inni

9. A Perfect Circle - The Noose

Billy Howerdel

Maynard James Keenan - Tool

Paz Lenchantin - m.in. Queens of the Stone Age, Melissa Auf der Maur, Zwan

Troy Van Leeuwen - m.in Queens of the Stone Age, Enemy, Eagles of Death Metal, Desert Sessions, The Gutter Twins,

Tim Alexander - Primus

Jeordie White vel Twiggy Ramirez - Marilyn Manson and Nine Inch Nails

James Iha - The Smashing Pumpkins

Josh Freese - Nine Inch Nails

10. Down - Stone The Crow

Phil Anselmo - Pantera, Superjoint Ritual

Pepper Keenan - Corrosion of Conformity

Kirk Windstein - Crowbar

Todd Strange - Crowbar

Jimmy Bower - Eyehategod

Rex Brown - Pantera

11. Temple of the Dog - Hunger Strike

Chris Cornell - Soundgarden

Eddie Vedder - Peral Jam

i inni.

na supergrupy grające w bardziej pojechanych klimatach zapraszam do następnej audycji.

środa, 10 grudnia 2008

Procesja brzydkich aniołów o czarnych sercach


POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

plejlista:

1. The Black Heart Procession - Blue Tears
2. Bonobo - If You Stayed Over (Feat. Fink)
3. John Matthias - Evermore
4. John Matthias - Blind Lead The Blind
5. Alberta Cross - Lucy Rider
6. Fire On Fire - Sirocco
7. Hunchback - The Ugliest Angel
8. Yussuf Jerusalem - With You in Mind
9. Yussuf Jerusalem - A Heart Full of Sorrow
10. Wolf Tickets - On My Most Glamourous Days
11. King Creosote - The Someone Else
12. The Black Heart Procession - A Light So Dim
13. Howe Gelb - Love Knows (No Borders)


piątek, 5 grudnia 2008

Spokój

Do 10 roku życia mieszkałem na 4 piętrze obskurnego bloku w Ostrowcu Świętokrzyskim. Piętrowe łóżko przechodziło w lastrykowy parapet, budziłem się na wysokości okna, z którego biła szarość. Niewiarygodnie wysoki, smukły komin miejscowej ciepłowni, poniżej asfaltowe boisko z obdrapanymi bramkami. Spokój. Potem przeprowadziłem się na peryferie miasta, do dzielnicy nazwanej Kolonia Robotnicza, co zupełnie nieadekwatne było do wyglądu tego miejsca: lasy, łąki, stawy, jednorodzinne domy w surowym stanie - jeden wielki plac zabaw. Sielana, natura, funk. Ale nie o tym.


Paul Wirkus, Polak ze Śląska. W latach 80-tych grał w punkowym zespole Karcer, którego - nie ukrywam - nigdy nie słyszałem. Zanim Wirkus stał się szychą polskiej i niemieckiej sceny elektronicznej miał znany epizod z Marcinem Dymitrem (Ewa Braun, Emiter). Płyta "Fudo" Mapy często uznawana jest za polskie wide awake na postrock, co może jest prawdą, ale należy zaznaczyć, że to prekursorskie wówczas u nas granie nie było jedynie echem amerykańskiego nurtu, a połączeniem tamtych prądów ze świeżymi pomysłami niemieckiej sceny elektronicznej przefiltrowanymi przez wrażliwość punk-noisowych eurydytów. Dymiter, dziś główna postać wschodnio-europejskiej poszukującej muzyki elektroakustycznej, wyrasta z legendarnej już Ewy Braun - zespołu, którego muzyczny rozwój odzwierciedla ewolucję dischordowskiego postpunkowego, czy też posthardcore’owego grania w gitarowy noise z Amphetamine Reptile i Touch&Go. Od podziemnej kasety "Pierwsza kobieta", przez "Love, Peace, Noise", do "Sea, Sea". Jednak zaczęli, gdy już się działo, a skończyli, gdy kanony zakrzepły jak Han Solo w karbonicie pod koniec "Imperium kontratakuje". Atutem zespołu było przekucie tamtych inspiracji w coś o rodzimym sznycie, a przy tym nie gorszego w warstwie muzycznej i produkcyjnej. Dymiter zaczął grać z Wirkusem, gdy właściwie dał sobie już spokój z rozwijaniem formuły Ewy Braun. Wirkus zaczął grać z Dymitrem między ostatnimi, jak miało się okazać, trasami Spokoju. Mapa połączyła obu muzyków, których muzyczne ścieżki zarówno przed nią jak i po niej biegły właściwie równolegle.


Chcę żeby udzielił się Wam mój Spokój.


Zostawili po sobie jeden jeno album "Immer mit der Ruhe!", wydany w 1997 roku przez niemiecki bluNOISE (w Polsce Antena Krzyku). Szufladkowany jako noise rock, a według samych muzyków – nosie pop. Nie bez powodu uderzyłem z początku w sentymentalny ton. Muzyka Spokoju ewokuje obrazy mojego dzieciństwa - fabryki, bloki, kominy, enerde i bijącą po oczach szarość. A gdy stoję na przystanku tramwajowym w Warszawie, o głodzie, kacowym ssaniu żołądka, chłodzie i z syfiącymi ostatnim kiepem palcami Spokój syntezuje mi tamte wspomnienia ze skrzeczącym w uszach wyziewem industrialnego nowego otoczenia. Które już nie takie obce, jak chciałby przedostatni wyraz ostatniego zdania. Daje to poczucie ciągłości - zziębnięte korzenie ciągnęły z szarej ziemi soki, których pulsowanie czuję teraz w zgrabiałych z zimna gałęziach, między którymi tli się papieros. Neurotyzm w skrzeku gitar, nerw w przesterach, kawowy speed w punkowych zacięciach bębnów, zasrana melancholia w zasranych melodiach… i spokój oraz izolacja: „bezpieczny okop mego domu, wtulony w głos prądu ulicy – nie otwieram nikomu”. Spokój. „Immer mit der Ruhe!” można postawić zaraz po najlepszych nagraniach Fugazi, Jesus Lizard i Shellaca. Nastrój byłby bliski Sonic Youth, ale melodyka Spokoju bliżej ma do społemowskiej pustki, niż nowojorskiego wózka z hot dogami. Właściwie materiał jest tak specyficzny, że nie da się go ustawić w żadnym rządku, jest to pieprzony rubin wśród szmaragdów. I z całym szacunkiem dla rodzimej Ewy Braun i innych Kristenów, czy Cosi Jak Elvisów – Spokój to wyższa klasa. Nie ma tu nawet mowy o polskim kompleksie, bo to właściwie niemiecki zespół. Tylko spokojnie…

czwartek, 4 grudnia 2008

The Roots

Obchodzą kogoś wrażenia, które wyniósł z koncertu najlepszego składu grającego czarną muzykę od czasów Parliament/Funkadelic jakiś chudy białas? Tak myślałem. Więc oszczędzę Wam pryskania ejakulatem w twarz – będzie konkret.

/foto Marcin Bąkiewicz/

Przede wszystkim zabili. I to już na wejściu, energetycznym „Thought @ Work” z „Phrenology”. Od pierwszych dźwięków tłum uruchomił stawy i grzecznie zginał kolanka. Kiedy pod koniec tego utworu pojawiły się dźwięki z „Apache” The Sugarhill Gang do bujania trzeba było dołączyć okrzyki radości i jołowanie kończynami górnymi. Następnym numerem był „Here I Come”, czyli znak od zespołu, żeby zapiąć pasy. Bo można było zgubić głowę – „where’s your head at?” krzyczała za Black Thoughtem cała sala, kiedy końcówka tego utworu przerodziła się w miks Basement Jaxx z Black Sabbath (bo The Roots zamiast riffu z Gary’ego Numana zapodali tu „Iron Man”). Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie żyję, że mnie zabili. Dalej same cuda. Pompująca do mózgu hektolitry endorfiny muzyka, wywołująca niekontrolowane gibanie się i podskoki, te ostatnie najintensywniej wykonywało się, gdy zagrali fragment „Jungle Boogie”. W połowie koncertu ? estlove „pogadał” sobie z obsługującym drugi zestaw perkusyjny Knucklesem. Był to dobry moment na papierosa – żar nie spadałby od fikania do rytmu. Niestety nie można było palić na sali (przynajmniej papierosów;), więc zacząłem rozważać wyjście na zewnątrz. I wiecie, do jakich wniosków doszedłem, ja – niepoprawny nikotynista? Takich, że palenie szkodzi - szkoda byłoby tych dźwięków.

Feeeelaaaaa!, czyli hołd dla genialnego Fela Kuti i rootsowa wersja „Sorrow, Tears and Blood”. Co prawda znajomość klasyka afrobeatu w naszym narodzie jest raczej słaba („o czym on mówi? Chodzi o FILA, firmę od butów?”), ale tłum bujał się jeszcze mocniej, niż do tej pory. Gdy grali „You Got Me”, chyba największy ich przebój, Erykah Badu zastąpił gitarzysta, Cpt. Kirk (jak podpowiada Ole). Spryciarz zaczął się w pewnym momencie bawić w powtarzanie otworem gębowym dźwięków solówki gitarowej, co jest trickiem starym jak płyta „Made In Japan” Deep Purple. A gdy popisy te przeszły nagle w riff autorstwa nieco młodszych, niż Purple rokendrolowców banan przestał mi się mieścić na twarzy. „Sweet Child O’Mine” drodzy państwo! A zaraz po tym „Who Do You Love” i na koniec tej wycieczki w krainę klasycznego rocka „You Got Me” reprise. Chociaż tak naprawdę koniec setu rockowego nastąpił dopiero, gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki kolejnego utworu, którym był „Immigrant Song”. Singlowy „Rising Up” z nowej płyty i „The Next Movement” z “Things Fall Apart” i można było zacząć klaskać, krzyczeć, tupać…

/foto Marcin Bąkiewicz/


What do you want? Roots crew! When do you want it? Right now!

Nie da się opisać tego, co działo się przy otwierającym bisy “The Seed”. Mega? – wyświechtane. Cuda wianki? – a co to znaczy? 10.0? – pffff… Zabili, po prostu.



/The Seed 2.0 live in Warsaw/


Butnoga z koncertu można odsłuchać na bloku Hennessy’ego Williamsa. Brawa dla Heńka i jego niezastąpionej maszynki do nagrywania.

Więcej zdjęć u Marcina Bąkiewicza i na niezawodnej Fotoamatorszczyźnie

środa, 3 grudnia 2008

what I hate most is hip hop

/pic by opos/


Dziś, 22:00.

joł, dża, aje.

APDEJT

Posłuchaj - ściągnij audycję!

plejlista:

1. Deuce - What I Hate Most Is Hip Hop

2. Killa Famila - Garaż paradajs

3. Fisz Emade - Wiosna 86

4. Mos Def - Ghetto Rock

5. POE - Wiele dróg

6. Afro Kolektyw - Meżczyźni są odrażająco brudni i źli (feat. Filip Jaślar)

7. Afro Kolektyw - Mozart pisał bez skreśleń (feat. Wojtek Krzak, Paweł Zalewski)

8. Killa Famila - Who's The Best (żule z centralnego)

9. Afro Kolektyw - Będę was bić mocno i długo (feat. Ania Stanisławska)

10. Afro Kolektyw - 99907

11. Snook - Snook svett och tårar

12. Madvillain - Great Day

13. Arts The Beatdoctor - The Anthem (feat. Pete Philly)

coś tu jeszcze będzie, tymczasem Szwedzi ze Snook:


środa, 26 listopada 2008

Słuchanie nie zabija, dzisiaj.




Dziś nie zabija. Audycji nie będzie, prowadzący wybiera się właśnie na koncert The Residents.




APDEJT:

W komentarzu netmuzyka pyta się mnie:

chciałem, ale nie dane mi widać było...napiszesz pokrótce?

Pokrótce? Aje.

dziadki? czy dzieci?

I dziadki i dzieci. Matki, żony i kochanki. Panowie o włosach tłustych lub ich braku wyglądający jakby odejmowali sobie od ust, żeby kupić nowe płyty z Tzadika. Znudzeni bonzowie w garniturach, którzy dostali bilety w swojej korporacji i wzięli swoje kochanki na wychodne, co by im nie truły, że kultury nie zażywamy misiu pysiu. Kochanki wypindrzone okrutnie, ale przeważnie ładne. Megafifarafa panowie artyści i artystki, albo takie wrażenie sprawiający. Trochę ą i ę. Aktorzy jacyś chyba nawet. Kilku zagubionych hipsterów, albo wanna-be, nie wiem. A poza tym ludzie z mediów i normalsi. I jeden chudy typ w bojówkach, czyli ja, dża.

zmiana składu słyszalna? czy nadal te same brzmienia?

To był jedyny koncert The Residents, na jakim byłem. Nie wiem, jak to wychodziło wcześniej na żywo. Bo na nowej płycie, całkiem niezłej, zmian niewiele – brzmią po staremu.

jak było, muf!

No bosko było! Przede wszystkim nastój, klimat! The Residents jako króliki we frakach. I ze świecącymi oczami. Maniakalny The Bunny Boy snujący opowieść o zaginionym na greckiej wyspie Patmos bracie. Szaleniec z poczuciem humoru. Uzupełniające historię filmy wyświetlane między utworami. I wspaniała gra świateł, sprzężona idealnie z muzyką.
Przez te filmy trochę siadał klimat koncertu, tym bardziej, że powtarzały one to, o czym opowiadał na scenie Bunny Boy. Ale sprawiało to, że na muzykę czekało się w napięciu i z niecierpliwością. I warta tego była.
Spore przeżycie. Zobaczcie koniecznie zdjęcia na FotoAmatorszczyźnie!

/Podzięki dla agencji Go-Ahead/

piątek, 21 listopada 2008

Seriale personale


Wszyscy pamiętamy "Przystanek Alaska", jeden z najcudowniejszych seriali jakie powstały. Bo czy można zapomnieć mieszkańców miasteczka Cicely? Nie, byli oni wyjątkowi. Z jednej strony to bliskie nam postaci z krwi i kości, z drugiej każda z nich jest zbyt niesamowita, by mogła żyć gdzieś poza serialową mieściną na Alasce. Miejscowy przystojniak, marzyciel, cytujący Whitmana i Tołstoja didżej radiowy - Chris o poranku. Piękna Maggie. Będący żywym stereotypem żydowskiego lekarza z Nowego Jorku dr Fleischman, w dodatku próbujący ów stereotyp przełamać, przez co jeszcze bardziej się w niego wpisujący. Były astronauta Maurice, wierzący w USA, Alaskę i dolary, miejscowa szycha. Mój ulubieniec Ed, pół-Indianin w ramonesce, zafascynowany kinem i marzący o reżyserii, nękany przez duchy i demony, uczący się na szamana chłopak. I wielu innych.

Cicely, populacja: 215 (+ łoś)

[w audycji] 1. Northern Exposure Main Theme


Henry Rollins: Co cię ostatnio fascynuje?
Hank Moody
: Fakt, że ludzie staja się coraz głup
si. Wiesz, mamy do dyspozycji niesamowita technologię, a komputery i tak służą nam za maszynki do masturbacji. Internet miał dać nam wolność, zdemokratyzować nas, jednak wszystko, co zostało nam dane to anulowanie kandydatury Howarda Deana i dwudziestoczterogodzinny dostęp do dziecięcej pornografii. Ludzie... oni już nie piszą - oni blogują. Wysyłają esemesy zamiast rozmawiać, bez znaków przestankowych, nie bacząc na zasady gramatyki. LOL to i LMFAO tamto. Wiesz, według mnie to tylko banda głupków usiłująca komunikować się z inną bandą głupków za pomocą proto-języka przypominającego bardziej pomruki jaskiniowców, niż szlachetną mowę.
Henry Rollins: Ale sam jesteś tego częścią, przecież
sam blogujesz razem z najlepszymi z nich.
Hank Moody
: Dlatego czuję do siebie odrazę.


/nie utożsamiam się z tym cytatem, ja zaglądam tylko na dobre bloki;) - dop. lewar/

Hank Moody - noszący się jak Johnny "Man in Black" Cash, błyskotliwy jak Pająk Jerusalem i jego pierwowzór Hunter S. Thompson, przys
tojny jak David Duchovny, utalentowany jak Charles Bukowski i prowadzący tryb życia jak Hank Chinaski, literackie alter ego tego pisarza. Każdy chciałby być taki jak Moody. Każdy oprócz samego Hanka.

O tym jest serial "Californication", hit sprzed roku. Hank Moody po napisaniu kilku świetnych książek sprzedaje prawa do ekranizacji jednej z nich i razem z rodziną, partnerką Karen i córeczką Becką, przenosi się z Nowego Jorku do Los Angeles. W Mieście Aniołów zaczyna żyć jak archetypiczny pisarz stracony. Żeglując po bezkresnych morzach wódki, zmagając się z narkotykowymi burzami oddala się coraz bardziej od swojej rodziny. Co gorsza, ekranizacja jego książki "God Hates Us All" (tak jest, wszystkie książki Hanka odnoszą sdo kolejnych pozycji w dyskografii Slayera) przybiera koszmarne kształty: główne role grają w niej Tom Cruise i jego niewolnica, tfu, żona Katie Holmes, a sam tytuł filmu brzmieć ma "A Crazy Little Thing Called Love". Karen opuszcza go dla Boba, noszącego w tyłku drążek od szczotki wydawcy. W tym momencie poznajemy Hanka, spłukanego cynika chcącego udowodnić, że potrafi jeszcze napisać coś dobrego i odzyskać rodzinę.
Pierwszy sezon jest praktycznie bezbłędny. Oczywiście poza końcówką, no ale coś musiało prowadzić do sezonu numer dwa. Właśnie jesteśmy w jego połowie i jak to zwykle bywa w takich przypadkach jest on kiepski. Trud
no. I tak oglądam. Dla Moody'ego. Bo jak nie kochać faceta, który od niechcenia rzuca takimi tekstami:
Oczywiście, że byłoby miło gdybym umiał zrobić sobie samemu fellatio wypierdując w tym samym czasie Biały Album Beatlesów, ale jeszcze tego nie opanowałem
[w audycji] 2. Tyler Bates & Tree Adams - Californication Main Theme
W jednym z odcinków drugiego sezonu "Californication" usłyszałem fragment fajnej piosenki. Zrobiłem szybki risercz po sieci i okazało się, że to utwór "Low Man" kapeli Alberta Cross. Folk-rock, po prostu. Brzmi jakby chłopaki przez pół życia pasali krowy i świnie, a drugie pół pili bimber z kukurydzy i hodowali konopie. I tu wielkie zdziwko - są z Nowego Jorku, z Brooklynu dokładnie, i pewnie nigdy nie widzieli żywca wieprzowego na własne oczy. Ale grajo nieźle, mieszczuchy.
[w audycji] 3. Alberta Cross - Low Man


W "Weeds", czyli "Trawkę", o którym słyszałem same dobre rzeczy jeszcze się nie wkręciłem. Wkręciłem się za to w OST z tego serialu: Sufjan Stevens, The New Pornographers, The Mountain Goats, czy Flogging Molly - piękny składak, samo dobro. I dwa numery mniej znanych muzyków, w których zakochałem się od pierwszego bucha, ekhm, dźwięku:

[w audycji] 4. Malvina Reynolds - Little Boxes[w audycji] 5. Hill Of Beans - Satan Lend Me a Dollar


Najpierw była książka - "Darkly Dreaming Dexter" Jeffa Lindsaya. Dostaliśmy w niej kolejnego po Normanie Batesie, Patricku Batemanie, Hannibalu Lecterze, czy Benoit z "Człowiek pogryzł psa" konkretnie powalonego seryjnego mordercę. Z Dexterem jest nawet gorzej, niż z wyżej wymienionymi psychopatami - on budzi naszą sympatię, niemałą nawet. Nie do końca rozumie świat "normalnych ludzi", lecz stara się w nim odnaleźć. Nie rozpoznaje sarkazmu i ironii, praktycznie nie jest zdolny do uczuć. Morduje tylko tych, którzy sobie na śmierć zasłużyli, choć gdyby to od niego zależało zabijałby bez względu na grzechy ofiar, robiłby to z pasji. Postępuje jednak wedle kodeksu, kodeksu Harry'ego. Harry był policjantem, który adoptował dzieciaka będącego świadkiem okrutnego mordu. Kiedy zauważył u malca niepokojący pociąg do krwi i znęcania się nad stworzeniami bożymi postanowił zachować to w tajemnicy przed resztą świata i zająć się dzieckiem samemu. Wpoił Dexterowi zasady wedle których mordować można tylko tych, którzy mimo winy wymknęli się wymiarowi sprawiedliwości. I nauczył jak nie dać się złapać. Dorosły Dexter jest ekspertem od śladów krwi pracującym dla policji w Miami. Jego ofiary liczyć można już w setkach. Harry nie żyje, więc nikt nie wie o mrocznej stronie naszego bohatera. W mieście pojawia się seryjny morderca, którego metody fascynują Dextera. Czuje on duchową bliskość z Mordercą z ciężarówki z lodami i uważa jego makabryczne działania za sztukę...
Dextera gra Michael C. Hall, znany z innego niezłego serialu - "Sześć stóp pod ziemią". Tutaj jest o wiele lepszy, jego Dexter jest idealny. Sam serial to arcyciekawa historia, kupa humoru, budowanego głównie przez narrację głównego bohatera, i dużo dobrej muzyki z gatunku dżez, blus, tropikal szit. Podobnie jak z "Californication" - pierwszy sezon czaruje, drugi jest o wiele gorszy, trzeciego jeszcze nie ruszałem.
[w audycji] 6. Rolfe Kent - Dexter Main Theme

Przenosimy się na Florydę, do kurortu Key Mariah,
który od dusznego Miami, gdzie rezyduje Dexter różni się tylko liczbą emerytów na metr kwadratowy. To zarazem podróż w przeszłość, do czasów mojego dzieciństwa. Choć nie było w nim nic naprawdę wyjątkowego, "Żar tropików" był jednym z moich ulubionych seriali. Może to magia plażowych klimatów? Może imponował mi luz głównego bohatera, Nicka Slaughtera (grał go Rob Stewart, podobnie przejebane z nazwiskiem miał tylko bohater "Broken Flowers" Jarmiuscha - Don Johnston), prywatnego detektywa z kucykiem jak Steven Segal, w hawajskiej koszuli i giwerą za pasem nieskazitelnie białych spodni? Może. Najpewniej jednak przyciągała mnie do telewizora rudowłosa piękność Carolyn Dunn, grająca asystentkę Slaughtera - Sylvie Girard.

Dziś już nie robią takich seriali. Dziś wszystko musi mieć jakieś nieziemskie tajemnice, setki wątków ciągnących się jak gluty galopującego przez stepy Mongoła, tysiące postaci najpewniej mających wspólnego ojca, babkę, a przynajmniej nauczycielkę historii. Nie ma miejsca na proste kryminalne opowieści zamykające się w jednym odcinku. "Policjanci z Miami" oraz "Gliniarz i prokurator" zastąpieni zostali przez przesiadujących w laboratoriach cwaniaków przymykających bad guyów na podstawie brudu spod paznokcia zostawionego na miejscu zbrodni. Żaden z nich nie nosi giwery za pasem spodni, oni najchętniej tłukliby przestępców zestawem młodego chemika...
[w audycji] 7. Tropical Heat (Sweating Bullets) Main Theme (Anyway The Wind Blows)



Rozmarzyłem się przez te plażowe klimaty, a zim
no tu jak w łóżkach bohaterów filmów Bergmana... W audycji wysokie temperatury podtrzymał jeszcze Quantic z wydanej w wakacje płyty "Flowering Inferno":
[w audycji] 8. Quantic - Death Of The Revolution


Podjarki nowym kinowym Batmanem się już skończyły. Dobrze, bo można napisać coś o Nietoperzastym bez wchodzenia w dyskusje o filmie Nolana.
Seriali o Batmanie było kilka. Oczywiście najlepszy z nich to animowana seria z początku lat 90-tych, mocno zainspirowana "Batmanem" w reżyserii Tima Burtona, czyli najlepszym filmem o Człowieku Nietoperzu.
Genialnie rysowana rzecz - ciemne kolory, wspaniała gra kontrastami, kwadratowe szczęki bohaterów, a przy tym odejście od schematów z superbohaterskich serii komiksowych: rysownicy nie pierdolili się w anatomiczne odwzorowanie klaty bohatera, postawili na kontur. To była bardzo mroczna kreskówka i uderzała czasem w poważne tematy. Było kilka innych serii, w tym kontynuacja tej powyższej, ale nastawiona bardziej na dzieciarnię - miałkie scenariusze, za Batmanem szlajają się Robin i Batgirl, eh. Najnowsza to już zupełnie inna kreska i jeszcze większe targetowanie w młode umysły bardziej niż ciekawych historii pragnące zabawek z nietoperzem. Warto jeszcze wspomnieć o całkiem niezłym "Batman Beyond" AKA "Batman Of The Future". Bruce Wayne jest tu starym prykiem ledwo wstającym do łazienki, a krucjatę Nietoperza kontynuuje młody chłopiec Terry McGinnis. Akcja ma miejsce w 2039 roku, więc mamy masę fajowych zabawek, nowych arcyłotrów i ładne nawiązania do przeszłości pierwszego Batmana. Jest to prawie tak dobre jak seria inspirowana Burtonem.
W latach 60-tych kręcono też aktorski serial o Batmanie. W 1966 roku ukazał się album "Batman & Robin" z muzyką inspirowaną ową serią. Nagrał go zespół The Sensational Guitars Of Dan & Dale, pod którym to szyldem kryli się muzycy z Sun Ra Arkestra i Al Cooper's Blues Project. W dodatku większość kompozycji z tej płyty oparta jest na utworach znajdujących się w domenie publicznej, takich jak "Polonez 53" Chopina, czy "Piąta symfonia" Czajkowskiego. W wielkiej dyskografii Sun Ra to raczej ciekawostka, ale płyty słucha się b
ardzo przyjemnie. Możecie przekonać się o tym sami, bo dostępna jest za friko tu.
[w audycji] 9. The Sensational Guitars Of Dan & Dale (Sun Ra Arkestra & The Blues Band) - Batman Theme

Aha "Mroczny Rycerz" mi się nie podobał. Znudził m
nie. W tym filmie nie ma Batmana, Jokera jest za mało, a Dwie Twarze nie ciągnie całości. Po Nolanie spodziewałem się więcej. Najlepszymi filmowymi Batmanami pozostają wersje Tima Burtona. To z pierwszego z tych dzieł:
[w audycji] 10. Prince - Partyman


Czas na kolejny serial z mojego dzieciństwa - "Niebezpieczne ujęcia". Rzecz o pani fotograf Dani Reynolds (Jennifer O'Neill), któ
ra jest uznanym fotografem ze świata mody. Jej sielankowe życie zakłóca tragiczna śmierć męża, jak się okazuje tajniaka z CIA. Rząd USA wypiera się istnienia agenta Reynoldsa. W rozwikłaniu zagadki śmierci małżonka pomaga naszej fotograf były komandos Zielonych Beretów Mac Harper (Jon-Erik Hexum). Dani rozsmakowana w szpiegowskich intrygach sama zatrudnia się w agencji i pod przykrywką sesji zdjęciowych podróżuje po świecie rozwikłując nierozwiązywalne sprawy. Towarzyszy jej Harper, który jak się okazuje w garniturach Versace wygląda nawet lepiej, niż w bojówkach M-65 i z powodzeniem odnajduje się w roli pierwszego modela pani Reynolds. Dzięki takiemu punktowi wyjścia w każdym odcinku mieliśmy piękne modelki, żarty z erotycznymi podtekstami, kilogramy wystrzelonych z uzi i kałasznikowów naboi oraz kilka trupów wąsatych przestępców. Czego może chcieć więcej 10 latek?
[w audycji] 11. Bonnie Tyler - Holding Out For a Hero


Ten wielki hit użyty został w czołówce tego serialu. "Niebezpieczne ujęcia" miały jeszcze jeden smaczek, dzięki któremu obrosły kultem. Jon-Erik Hexum grający Maca Harpera zginął śmiercią tragiczną na planie jednego z odcinków. Podobnie jak w przypadku Jasona Lee zawiniły ślepe naboje. Jason został zastrzelony przez pomyłkę - ktoś zamiast ślepaków włożył do pistoletu ostrą amunicję. Hexum po prostu się pomylił: przepracowany aktor chciał zażartować, że strzeli sobie w głowę jak tak dalej będzie, niestety palnął sobie w
łeb z pistoletu, w którym były naboje zabijające na śmierć. Zastąpił go inny aktor - Antony Hamilton.
[w audycji] 12. Frou Frou - Holding Out For a Hero


Nie chcę mi się rozprawiać o genialności South Parku. To długa seria (obecnie kończy się 12 sezon), miała swoje lepsze i gorsze momenty, każdy zdążył wyrobić sobie o niej własne zdanie. Ja ją uwielbiam. Uważam, że Trey Parker i Matt Stone to jedni z najbardziej inteligentnych ludzi na świecie. South Park jest tak mądry, że powinni zlikwidować w szkołach lekcje wiedzy o społeczeństwie (czy jak to się teraz nazywa) i puszczać dzieciakom po jednym odcinku tygodniowo. A to w jaki sposób serial ten korzysta z filmowych zabiegów winno być przedmiotem zajęć na polskich filmówkach - niechlujstwo formalne jest tu tylko pozorne.
[w audycji] 13. Richard Cheese - South Park Theme[w audycji] 14. Radiohead - Lucky[w audycji] 15. Primus - Mr Krinkle

Oryginalny opener serii to oczywiście kompozycja Lesa Claypoola z Primusa, tutaj w lounge'owej wersji Rysia Sera. Radiohead pojawił się w audycji za sprawą jednego z fajniejszych odcinków - "Scott Tenorman Must Die", a kawałek "Lucky" dedykowany jest wszystkim smutnym ludziom świata. Primus to dedykacja dla mnie, pozdrawiam siebie.



"Na wariackich papierach", kolejny serial emitowany na początku lat 90-tych w polskiej telewizji. Bruce Willis (tak!) grający prywatnego detektywa i Cybil Sheperd w roli jego asystentki - to chyba wystarczy za rekomendację. Absolutne cudo: humor, chandlerowska blaza postaci granej przez Willisa, piękna wówczas Sheperd, kryminalne zagadki i wybiegi w świat fantasy. Szukajcie w sieciach p2p, to trzeba obejrzeć. A temat z czołówki zaśpiewał Al Jarreau, słabo?
[w audycji] 16. Al Jarreau - Moonlightning


Zaraz po audycji dostałem esemesa od kumpla:

Twin Peaks... kurwa jak celowo ominales to nie rozumiem

No cóż, nie celowo. Zapomniałem... Opus magnum Lyncha, co tu więcej pisać. Najlepszy serial jaki powstał. W ramach zadośćuczynienia niesamowity Jimmy Scott i "Sycamore Trees":




Ominąłem dziesiątki innych wspaniałych seriali. Choćby bliskie "Twin Peaks" "Królestwo" Larsa von Triera - to też najlepsza rzecz jaką nakręcił ten szarlatan.
"Zagubiony w czasie", "Na południe", "Policjanci z Miami" i "Nash Bridges", zapomniany "Profit", serial o nietypowej parze detektywów - księdzu i zakonnicy (jak to miał tytuł?!), czy dziesiątki sitcomów z moim ukochanym "Światem według Bundych" na czele - pamiętam o tym wszystkim...


POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

środa, 12 listopada 2008

Jesienna dygresja, część II

Dziś zabija. Od 22:00.

Leczymy post szok. Łapiemy rozbiegnięte po kątach psyche i fize. Kumulujemy chi. Odzyskujemy zen.

APDEJT

Nie udało się. Psyche i fize uciekły. Chi wyparowało. Zen nadal ma słabe kung fu. Bez sensu.

plejlista:

1. Royal Trux - Another Year

2. Royal Trux - Juicy, Juicy, Juice

3. Regina Spektor - Pavlov's Daughter

4. Planningtorock - Bolton Wanderer

5. Planningtorock - Local Foreigner

6. Alina Orlova - Vaiduokliai

7. Alina Orlova - Transatlantic Love

8. Lюк - Будулай

9. Royal Trux - Stevie (For Steven S.)

10. Keziah Jones - Pimpin'

11. The Residents - My Nigerian Friend

12. The Residents - Bach Is Dead

13. The Residents - Boxes Of Armageddon

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

przepraszam, ze to tyle trwało.

środa, 29 października 2008

Szatan, Szatan! Pozamiataj!

Dzisiaj w audycji zapanuje zło. ZŁO, że ŁO!




APDEJT

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

plejlista:

1. White Zombie - Thunder Kiss '65
2. Messer Chups - Anton La Vei 66.6 FM
3. Otto Von Schirach - Goat Sperm
4. Ghoultown - Return Of The Living Dead
5. Talkdemonic - Dusty Flourescent/Wooden Shelves
6. Black Devil - Timing, Forget The Timing
7. Muslimgauze - Hamas Pulse For Revenge
8. The Scientist - Your Teeth In My Neck
9. Tom Waits - Murder in the Red Barn
10. Reverend Beat-Man - I've Got The Devil Inside
11. The Moontrekkers - Night Of The Vampire
12. Lou Reed - The Raven
13. Current 93 - Lucifer Over London

środa, 22 października 2008

FUCK

Dzisiejsza audycja sponsorowana jest przez słówko "fuck".

O tym jak niewspółmierna jest nasza polska "kurwa" do angielskiego "fuck" już dawno temu wypowiadał się Kazik Staszewski. Mimo zdecydowanie silniejszego wydźwięku polskiego przekleństwa uważam, że wspólny mianownik stanowi nasze przyzwyczajenie do wszelakich kurew i faków.
Kiedyś użycie faka szokowało, dziś nie dziwi nikogo. Oczywiście w mediach zamiast soczystego "fuck" usłyszymy drażniące "beep", albo burzące rytm wyciszenie po pierwszej sylabie, ale faki i tak atakują z każdego kąta. Popularność zdobywają zespoły z "fuck" w nazwie - np. Holy Fuck, Fuck Buttons (oba dziś w audycji). Nikogo to nie bulwersuje, jeżeli ktoś na tym zarabia - doskonale ilustruje to jeden z lepszych skeczy Whitest Kids U'Know "Awesome Rock Band". Popularne są fucking short versions kultowych klasyków jak "Pulp Fiction", czy "Big Lebowski"... Kurwimy na potęgę.
Wcale mi to nie przeszkadza. W ogóle. Wyraz temu dam w dzisiejszej audycji.
Ale pamiętajmy, że "fuck" i "kurwa" to nie przecinek. To nie żadne moralizatorstwo - po prostu waga pewnych słów wychodzi w kontekście:


/monolog Edwarda Nortona z genialnego "25th Hour" Spike'a Lee"/

Zapraszam, dziś 22:00

Powiedzieć "kurwa" to trzeba umieć
Kazik Staszewski


APDEJT

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

plejlista:

intro: lołfaj lefar
1. Peaches - Fuck The Pain Away
2. The Dwarves - Let's Fuck
3. Nouvelle Vague - Too Drunk To Fuck
4. Dead Kennedys - Nazi Punks Fuck Off
5. John Turturro in "Big Lebowski" - Don't Fuck With Jesus
6. Holy Fuck - Lovely Allen
7. Fucked Up - Son The Father
8. Babyshambles - Fuck Forever (radio session)
9. Rage Against The Machine - Fuck The Police (live)
10. Superjoint Ritual - Fuck Your Enemy
11. Fuck Buttons - Bright Tomorrow
12. Jon Spencer Blues Explosion & Dub Narcotic Soundsystem - Fuck Shit Up
13. Gogol Bordello - Think Locally Fuck Globally
14. Brainbombs - Ass Fucking Murder
15. Turbonegro - Fuck The World