środa, 24 września 2008

Stres szkodzi na ucieczkę

Uchylając lekko poły dżinsowej kurtki, pod którą trzymał piwo Królewskie, grzecznie poprosił o ogień. Młody facet. Jak sam stwierdził wyjebali go z żółto-czerwonego dyliżansu obsługującego linię nr 520. Cholerni sokiści. Chciał poczęstować papierosem, chciał umówić się na skręta. Nie byle jakiego - pochodził z Puław, byłej polskiej stolicy narkomanów (jego słowa), miasta Siekiery i Pawłowskiej (moje). Jego towarzysz - bo miał towarzysza: około pięćdziesięcioletniego kamizelkowca ze skórzaną teczką pamiętającą świetność Radomskich Zakładów Przemysłu Skórzanego RADOSKÓR, wyglądającego jak nomen omen kanar - przysypiał w tym czasie na przystanku. Zanim się pożegnaliśmy człowiek z piwem spojrzał na kamrata i powiedział do mnie: stres szkodzi na ucieczkę


Nienawidzę ptaków, panicznie się ich boję. Nienawidzę gołębi. Taki widok mnie uspokaja. Dziś w audycji zmniejszamy poziom stresu metodami opartymi na indukcji elektronicznej, ekhm elektrycznej. Od 23:00...

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

1. Big Black - Pigeon Kill

2. Tarwater - Tar

3. 13&God - Men Of Station

4. Enik - Awake

5. Mouse On Mars - Pinwheel Herman

6. Add N to [x] - Robot New York

7. DJ Baku - Akbah Attack

8. DJ Baku - Ksana

9. Antipop Consortium - Bubblz

10. Saul Williams - Sunday Bloody Sunday

11. Enik - Diamond City

12. Tarwater - V-AT

środa, 17 września 2008

jesień, jesień... dzieci liście zbierają, na wuefie

To nie jesienna dygresja. To jesienny marazm.


/Mumio - Jesień/

Niemożebne okrucieństwo aury chyba wszystkim daje się we znaki. Lekarstwem są trąbki i inne rury, lekkie dżezicho, domatorskie klimaciarstwo.

Jeszcze będziemy zdobywać miasta, jeszcze wypijemy z czaszek wrogów i przypadkowych ofiar. Jak tylko włączą ogrzewanie.


APDEJT

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

plejlista z 17 września:

1. Nostalgia 77 feat. Alice Russell - Seven Nation Army
2. Morphine - Eleven o'clock
3. Dirty Diggers feat. Nostalgia 77 - So Grown Up
4. Nostalgia 77 - Cheney Lane
5. Cato Salsa Experience and The Thing with Joe McPhee - Art Star
6. The Thing - Ride the Sky
7. Youngblood Brass Band - Nuclear Summer
8. Morphine - Top Floor, Bottom Floor
9. Parov Stelar Band - Chambermaid Swing
10. Bonobo - In Between The Lines (Nostalgia 77 Remix Alternate Unreleased Mix)
11. Alice Russell - Hurry On Now (feat. Tm Juke)
12. Nostalgia 77 - Changes

więcj wkrótce.

wtorek, 16 września 2008

Electric Dragon 80 000 V

I've got 50000 watts of power
I want to ionize the air
This microphone turns sound into electricity
Can you hear me now?


Takie słowa wykrzykuje Steve Albini w "The End Of Radio" Shellaca. Czy kryje się za nimi jakieś głębsze znaczenie? Być może, nie będę się nad tym rozwodził. Na pewno brzmią nieźle. To fajne zdania. Elektryczność jest fajna, prąd jest fajny. A jeszcze fajniejsza jest gitara elektryczna. I hałas. I superherosi. I Tadanobu Asano.



Z podobnego założenia wychodzić musiał Shogo Ishii, skoro zdecydował się na nakręcenie "Electric Dragon 80 000 V". Taniutki czarno-biały film nie zawiera wiele więcej. To zamknięta w 55 minutach historia Dragon Eye Morrisona, który w dzieciństwie wspiął się na słup wysokiego napięcia i został porażony prądem. Ładunek elektryczny rozbudził u niego część mózgu, którą odziedziczyliśmy w niezmienionym stanie po gadzich przodkach, a która odpowiada za pierwotne instynkty i podstawowe pragnienia. W dziecku obudził się smok. Efektem były niepowstrzymane ataki agresji skierowanej przeciwko wszystkiemu co się rusza. Wieloletnia terapia oparta na elektrowstrząsach tylko wzmocniła siedzące w nim zwierzę. Morrison próbował dać ujście swojej niepohamowanej agresji w boksie. Niestety jego kariera skończyła się zanim się zaczęła - w szale znokautował nie tylko przeciwnika na ringu, ale też kilka innych osób, próbujących dać mu do zrozumienia, że walka się skończyła...


He's filled with electricity! He's filled with emotion! He talks to reptiles! He's the man!

Ratunkiem okazała się gitara elektryczna. Grając na niej Dragon Eye Morrison wyładowuje nie tylko drzemiącą w nim agresję, ale też energię elektryczną w liczbie 80 000 voltów, jaką kumuluje jego ciało. Na co dzień jest gadzim detektywem - zajmuje się odnajdywaniem zagubionych w Tokyo jaszczurek i innych poczwar. Conocne wyładowania elektryczne, których źródłem jest Morrison przyciągają uwagę dziwacznego superherosa zajmującego się oczyszczaniem ulic miasta z oprychów - Thunderbolt Buddhy.



Osobnik ten dobrowolnie wystawił się na działanie błyskawicy, dzięki czemu potrafi kumulować w swoim ciele napięcie elektryczne do 2 milionów voltów. Zapłacił za to wysoką cenę - część jego ciała jest zmechanizowana, a połowę twarzy przykrywa złota maska ze stoickim obliczem Buddy. Zdarzają mu się ataki schizofrenii - "elektryczna" część jego osobowości pragnie zniszczyć tę "ludzką". Podirytowany chaotyczną egzystencją Dragon Eye Morrisona dąży do konfrontacji...


/ofiszjal trajla/


Historię tę dałoby się pewnie zamknąć w 5, a nie w 55 minutach filmu. Ale nie mielibyśmy wtedy fajowych ujęć jak Dragon Eye Morrison gra na gitarze, albo jak Thunderbolt Buddha śledzi groteskowego yakuzę. Obrazom tym towarzyszy noise-industrialna muzyka, autorstwa Hiroyuki Onogawy i zespołu Mach 1.67, w którym gra sam Tadanobu Asano oraz reżyser filmu Sogo Ishii. Okazuje się, że "japoński Johnny Depp" Asano jest całkiem niezłym muzykiem. Soundtrack nawet w oderwaniu od filmu stanowi kawał dobrego hałasu, spodoba się lubiącym motoryczny noise z histerycznymi partiami gitar. Czy kryje się za tym wszystkim coś więcej, niż wystylizowane ujęcia i hałaśliwa muzyka? Nie. To po prostu starcie dwóch superherosów. Komiksowość "Electric Dragon 80 000 V" podkreśla fakt, iż ubogie kwestie bohaterów wykrzykuje narrator, a pojawiają się one na planszach. Zawsze miło jest też popatrzyć na Tadanobu Asano - obok Kakihary w wielkim "Ichi The Killer" Miike Takashiego i roli w "Survive Style 5+" Dragon Eye Morrison to moja ulubiona kreacja tego aktora. Nie spodziewajcie się objawienia, to po prostu fajny film. Tak fajny jak elektryczność, jak prąd. I jak gitara elektryczna.


/clip/

Film podobny jest do absolutnie genialnego "Tetsuo - The Iron Man" Shinya Tsukamoto. Z tym, że ten mocno kopiący po głowie stroną wizualną klasyk z 1989 roku poważnie odnosił się do pytań jakie niósł ze sobą cyberpunk. Tsukamoto czerpał z Gibsona i jemu podobnych ale też z lęków Lyncha, a przede wszystkim Cronenberga. Obsesje wobec ludzkiego ciała tego wszechobecne w filmach tego ostatniego reżysera posłużyły Tsukamoto za punkt wyjścia do nakręcenia jeszcze kilku znakomitych filmów. "Electric Dragon 80 000 V" to tylko utrzymana w podobnej estetyce komiksowa opowiastka o starciu dwóch sił. Nawet nie przeciwstawnych sił. Tu nie ma dobra i zła - są tylko przeciwnicy, których konfrontacja jest nieunikniona, bo we wszechświecie nie ma miejsca na dwie jednostki o takiej mocy. Chodzi o walkę, pozostać może tylko jeden!

I tu zauważyć można pewną prawidłowość - przecież z tą samą sytacją mamy do czynienia w trylogii "Dead Or Alive" Miike Takashiego, czy w "Versus" i "Aragami" Ryuhei Kitamury, "2LDK" i w setce innych azjatyckich filmów. Oczywiście bliższe nam kino również operuje tym motywem - "Gorączka" Michaela Manna, czy wspomniany "Nieśmiertelny" to najbardziej oczywiste przykłady. Z tym, że Azjatom nie potrzeba fabuły, portretów psychologicznych bohaterów, nie musza wiedzieć "dlaczego?". Wystarczy dwóch facetów z katanami w jednym pokoju...

C.D.N.

sobota, 13 września 2008

posłuchaj jak zabija


Wreszcie usiadłem do radiowego szpiega i wygrzebałem z niego kilka audycji, których nie udało mi się nagrać. Wreszcie posłuchałem trochę swojego gadania. Ojoj... no cóż, to było masakralnie męczące pół roku. Słychać zmęczenie podlane %... Ale nie jest źle, czasami jest nawet nieźle. Posłuchajcie.

/pliki leżą na mediafire, z jednym wyjątkiem - 30 kwietnia na rapidshare/

blok: 30 kwietnia, Steve Albini
plik: ściągnij

8 maja, Słuchanie zabija prowadzący zdycha
ściągnij

14 maja, muzyka z Sankt Petersburga
ściągnij

22 maja, Thou shalt always kill
ściągnij

11 czerwca, Messer Chups
ściągnij

18 czerwca,
§
ściągnij

2 lipca, "you know I take the pussy seriously..."
ściągnij

9 lipca, Urlaub in Polen
ściągnij

23 lipca, zdolna sitwa z Louisville, Kentucky
ściągnij

30 lipca, z piekła rodem. OGIEŃ!
ściągnij

6 sierpnia, Słuchanie na urlopie
ściągnij

27 sierpnia, stypa po lecie 2008
ściągnij

3 września, Jesienna dygresja, część I
ściągnij

środa, 10 września 2008

You're a nut! You're crazy in the coconut!

Dzisiejsza audycja będzie strasznie głupia.



Holy Jesus on a pogo stick! Dzisiejsza audycja będzie okrutnie głupia!




APDEJT:

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

plejlista:

1. Ween - Baby Bitch
2. Jesus Couldn't Drum - I'm A Train
3. Terry Scott Tailor - Olley Oxen Free
4. 3 metry - Gorące bąki
5. The Tiger Lillies - Gluttony
6. Ścianka - Sprawa 5-ciu pracowników Instytutu Badań Kosmicznych, zbiegłych w kwietniu 1973 z terenu zakładu w Beskid Wschodni i tam doszczętnie zdziczałych
7. Ścianka - Czerwone kozaki
8. The Toy Dolls - The Sphinx Stinks
9. The Toy Dolls - Bitten by a Bed Bug
10. Marvin Pontiac - Little Fly
11. Turbonegro - I Got Erection!
12. Otto von Schirach - Tea Bagging The Dead
13. Deuce - I Am Tiger Of Asia
14. CO - czuga czuga
15. Ween - Buenos Tardes Amigo

Turbonegro



Turbonegro rządzi, choć to tylko głupi śmierć-punk.


/Denim Demon/

Choć to tylko głupi śmierć-punk, Turbonegro rządzi.

Cokolwiek bym o nich nie napisał, nie dorównam niejakiemu Łukaszowi z Pasażera. Parę zdań hajlajtu:

Następnie grają w Madison koncert. Z Ed Hall i Sixteen Deluxe. Happy-Tom gra jedyne na trasie solo perkusyjne. Bo - jak powiedział Nietzsche - "dlaczego paw miałby chować swe pióra"? Hank wywołuje mały skandal. Na koncercie jest bowiem sam Steve Albini. I Hank podbiega do niego, zaczyna go ściskać i woła: - Steve Albini!!! Black Flag to moja ulubiona kapela!!! Black Flag!!! Łał!!! - "Albini okazuje się dobrze wychowany i nie obraża się" - zauważa Happy-Tom.

"Gramy rocka. Gdy leżeliśmy na zimnej marmurowej podłodze frankfurckiego lotniska, w oczekiwaniu na poranny samolot do Nowego Jorku, czuliśmy, jak Rock płynie w naszych żyłach. Jesteśmy w Niemczech, na etycznym zapleczu nowoczesnego człowieka. Jesteśmy znudzeni. Hank próbuje wywołać antysemickie zamieszki biegając po terminalu, pocierając chciwie dłonie, garbiąc plecy i krzycząc: - Ich bin der Ewige Jude! Jestem odwiecznym Żydem!"

W Nowym Jorku koncert odwołany. Zaczynają więc od Filadelfii. Potem jadą na południe. Do Richmond - stolicy Virginii - gdzie grają z The Candysnatchers. To już południe Stanów. "Mam oparzenie drugiego stopnia od opalania - na całe dwa tygodnie" - informuje Happy-Tom. - "Południe jest wspaniałe. Domy są naprawdę ładne, a ludzie twardo stąpają po ziemi i potrafią docenić SZTUKĘ, JEDZENIE i PICIE. Nasze wąsy są już duże".


Przeczytajcie cały REWELACYJNY TEKST.



/Suffragette City/

Od siebie nie mam nic do dodania. Może poza mocno grafomańską recenzją nieistniejącej płyty Turbonegro. Płyty, która gdyby powstała urywałaby łeb przy samej dupie.


Muskularny Murzyn pędził wielkim amerykańskim samochodem z przyciemnianymi szybami i felgami na wzór ludzkich czaszek. Niósł zagładę i czynił spustoszenie, już od paru dobrych lat. Nie zastanawiał się po co i dlaczego to robi. Dobra rozrywka - myślał, i jechał dalej, rozbudzany piekącym dymem bijącym z płonących zgliszcz. Czerwonym językiem rozprowadzał po białych zębach biały proszek, a brązowe oczy o żółtych białkach wypatrywały kolejnych ofiar. Z radia wydobywał się śmierć-punk, który połączony z niskim dźwiękiem silnika sprowadzał przyjemne mrowienie na jego zastały kręgosłup. Piosenka skończyła się, zaraz miała polecieć następna. I poleciała, tyle, że było to już bez znaczenia. W tym ułamku sekundy między utworami Muskularny Murzyn zdał sobie sprawę, że musi zatrzymać się za potrzebą, grubą potrzebą. Przejechał jeszcze parę metrów po czym gwałtownie zahamował. Poprawiając lusterko zmierzył się z własnym wzrokiem i wyrzucił z siebie: „jakto kurwa srać!?! Przecież jestem bohaterem grafomańskiego wstępu do recenzji nieistniejącej płyty jakiegoś chujowego zespołu punkowego. To nawet nie jest amerykański zespół! To jakieś cioty z Norwegii! Ten cholerny białas, który wrobił mnie w tę farsę powiedział, że będzie to coś na miarę "Action Jackson"! Action Jackson, tak jest! A teraz mam się wysrać? Czy Carl Weathers też miał w scenariuszu stawianie klocków? Nie, nie miał. Miał za to milusie sceny z białymi cipkami. Gówno zamiast cipy! I wąsate, skandynawskie pojeby! Pierdole to! To jakaś zafajdana awangarda! Nie chce skończyć jak ten Włoch, jak mu tam? Pamsalini!”
Wytarł spocone dłonie o własne afro i powlókł się smętnie w kierunku najbliższego sklepu monopolowego.



/Get It On/

Podobnie musiał się czuć Hank Von Helvete, kiedy w 1999 roku, podczas trasy promującej „Apocalypse Dudes”, prosił dziennikarza niemieckiego zina hc-punkowego o wkłucie mu igły w jedną z żył pod kolanem, bo sam nie mógł się schylić. Z tym, że Helvete nie chciał być jak Action Jackson. W tamtej chwili chciał być jakjego ojciec – pierdolony norweski kapitan Ahab. Okazało się, że do spełnienia tego marzenia dzielił go tylko kilkudniowy pobyt w mediolańskiej klinice psychiatrycznej. Po wyjściu porzucił rolę wysłannika piekieł, odszedł z Turbonegro i poświęcił się prowadzeniu malutkiego muzeum wielorybnictwa na Lofotach. Nigdy nie dorównamy naszym ojcom…


Helvete wrócił, Turbonegro wróciło, wszyscy to wiemy. Jednak albumy „Scandinavian Leather” i „Party Animals” nie emanują potęgą znaną z poprzednich płyt zespołu. Dziennikarze piszą: wrócili do nas z samego piekła! Dupa tam. Wrócili z wygodnego detoxu na skórzanych kanapach. Wrócili ze świata azjatyckich dziwek opłacanych za pieniądze z tantiem. Piekło to były czasy „Ass Cobry” i „Apocalypse Dudes”, teraz ledwo im się z tyłków kopci. Ale Hank Von Helvete vel Hank From Hell o tym wiedział. Widział rogaty cień diablego fallusa koło własnej dupy. To on wpadł na pomysł nagrania „Der Ewgie Homo Judens”:

Kręciliśmy chałturę dla MTV. Program tego dzieciaka, Bama Margery. Nie biorę już narkotyków, za to dużo piję. A w ogóle wiesz, że ci z MTV uparli się, że nie mogę powiedzieć w telewizji, że lubię pić krew delfinów? Oni mają świra na punkcie tego upośledzonego ssaka! W każdym razie, po nagraniu była impreza. Totalnie zalany posuwam w łazience matkę Bama i myślę sobie, że jest coś magicznego w żydowskich tyłkach. Wiesz ona chyba nie była Żydówką, a i jej tyłka nie można było nazwać ucieleśnieniem mitu "Koszernej Dupy Żydowskiej Księżniczki". Ale zaczęło mi to chodzić po głowie, właśnie wtedy, w łazience Bama Margery, gdy wpychałem głowę jego matki w umywalkę. Wtedy zacząłem też myśleć o nowej płycie Turbonegro.

Der Ewige Homo Judens

Happy-Tom tłucze w gary jakby przez ostatnie lata słuchał tylko „Banging In The Nails” The Tiger Lillies. W żyłach Euro-Boya zaczęła płynąć smoła, a spod jego palców oprócz niszczących riffów bucha śmierdzący siarką dym. Pål Pot Pamparius wyciska z klawiszy krew, a stręczone przez niego 13-letnie Azjatki zlizują ją z brudnej jak podłoga w podstawówce sceny. Głos Hanka Von Helvete powoduje, że odbyt przybiera średnice główki od szpilki i niknie w głębi tyłka. Tym razem wrócili naprawdę! Wrócili niosąc ze sobą turbo-holocaust. Samodestrukcja już im nie wystarcza, wrócili by siać chaos, zniszczenie i rozlewać nasienie, swoje i nasze. Żywi będą pomstować do nieba, umarli zaczną przewracać się w grobach tak gwałtownie, że wszystkie cmentarze będą wyglądać jak wielkie kretowiska! Turbonegro są ucieleśnieniem przebranego w mundur Wehrmachtu, odwiecznego żydo-komuno-masona, który zacierając pożółkłe dłonie łypie chciwie na wasze dusze. Nie ma miejsca na dobro, zło, polityczną poprawność. Turbonegro to Szatan, krew, dziwki, śmierć. Razem z „Der Ewige Homo Judens” nadeszła IV Rzesza śmierć-punka.

1.Tora, Tora, Tora My Kosher-Ass Princess!
2.Der Ewie Homo Judens
3.Fisting In Utah
4.Drang Nach Arschen
5.Turbonegro Hate The Emo-Kids
6.Drive-In Movies „Passion” Jerk Off
7.I Didn’t Cry After Pol-Pot
8.I’ll Swallow Your Soul
9.Cheese Flavored Pussy & Ass Itch
10.Hot Shit Vs. Cold Shit
11.Spit On English Or Die
12.Me and Ferdynand Bardamu Celine Down The Schoolyard
13.Hail To The Pope


... taka mogła być nowa płyta Turbonegro. Niestety, wydany przed rokiem album "Retox" to takie tam hardrockowe granie. SZKODA. Dobrze, że chociaż wrócili do starego imidżu. Raybany, bandany, wąsy, dżinsowe katany!



/Do You Do You Dig Destruction/

... a w dzisiejszej audycji i tak coś zupełnie innego.


środa, 3 września 2008

Jesienna dygresja, część I

Wiem, że kalendarzowe lato jeszcze trwa. Nawet pogoda jest nadal znośna. Ale tydzień temu ogłosiłem śmierć lata 2008 i tego się będę trzymał. Jesienna deprecha nie daje się jeszcze we znaki, może w ogóle nie wystąpi? Zamiast tego otwarcie nowego cyklu audycji - jesienne dygresje.Bez głównego tematu, urwane wątki, strzępki słów, nagrania z zakurzonej szuflady obok nowości. Najbliższe koncerty, szybkie przesłuchania, długie wzdychania, kaszel. Kopalnia niespodzianek.


Dziś między innymi:


George Clinton


Jeżeli James Brown jest ojcem funku, to George Clinton musi być jego bogiem. Doktorem Funkensteinem, wielką pigułką na wielki ból ludzkości. Ból duszy.

Suck my soul & I will lick your funky emotions

A wszystko to z okazji jego przyjazdu do Polski i darmowego koncertu w Warszawie. Parliament, Funkadelic, jak i solowa twórczość Clintona zasługuje na co najmniej kilka godzin audycji, może kiedyś. Dziś tylko parę minut. Parę minut geniuszu. P-Funk!

poczytaj se:

najlepsze kompendium wiedzy o P-Funku
kosmologia P-Funku



Tying Tiffany

Tego lata Brzoskwinia nie puściła soków. Nie żebym za nimi jakoś specjalnie przepadał, bo choć wracam czasem do "Teaches Of Peaches", to reszta płyt jest dla mnie zbyt przejżała. Marceli zapodał dziś inną dziewoję. Tiffany też grzmoci elektro-pankowe chroboty, o wiele ciekawsze od ostatnich dokonań Merril Beth Nisker. W dodatku jest ładniejsza i chyba nawet bardziej perwersyjna.




Jak widzieliście zardziorna Włoszka nie tylko lubi pokazać trochę ciała, ale też porzucać mięsem, a w zasadzie mielonką z cytatów z różnych pop hymnów. Nawiązuje sobie niezobowiązująco, może niezbyt lotnie, ale sympatycznie - np. "LCD Soundsystem is playing at my house". No i odżegnuje się od Peaches - "I'm not a Peach".



jejpejs


White Rabbit's Trip

W ręce wpadła mi ich epka "Holes In The Sky". Z obawy, że to jakieś Rentony, albo inne ałoftjuny bałem się tknąć tego kijem przez szmatę. Błąd! Nie pamiętam już kiedy słyszałem polski młody zespół, który by mi się podobał (nie mówię o nowych projektach starej gwardii, zahaczonej jeszcze w 90tych). Ponoć ich pierwszy singiel "My TV is my friend" zdobył jakąś popularność. Mnie się nie podoba, nie tylko dlatego, że nie wierzę w wyższość telewizji nad internetem. Na szczęście nowa epka przynosi zupełnie inną muzykę. Bardziej hałaśliwe gitary, więcej pazura w brzmieniu, ciekawsze melodie, więcej neurotyzmu. Zdziwiłem się czytając o inspiracjach zespołu na ichpejsie - obok Pixies, Sonic Youth, Pavement i Built To Spill wymieniają tam Nirvanę, Smashing Pumpkins, czy Jefferson Airplane. Ale ma to sens - White Rabbit's Trip odwołują się do bardziej hałaśliwego amerykańskiego grania z lat 90tych, ale chcą być przebojowi jak najbardziej popularne kapele gitarowe z tamtej dekady. A Jefferson Airplane pewnie znalazło się tam po to, żeby wytłumaczyć czymś nazwę zespołu. Albo po prostu jedzą dużo kwasów. Powołują się też na zespoły tak kanoniczne jak The Beatles, Led Zeppelin, Radiohead. Nie ma czego? Nie ma Joy Division. Nie zapuszczają się w zaśmiecone setkami beznadziejnych piosenek Interpoli i The Editors morze brytolskiej melancholyi. Podoba mi się ta muzyka. Chciałbym zobaczyć ich koncert.

ichpejs



więcej tego i innego w audycji,
zapraszam, dziś 23:00


APDEJT

Niezbyt, ekhm, trzeźwa audycja to była...

POSŁUCHAJ - ściągnij audycję!

1. George Clinton - Atomic Dog

2. Tying Tiffany - Running Bastard

3. Funkadelic - I'm never gonna tell it

4. Parliament - The Motor-Booty Affair

5. George Clinton - One Fun at a Time

6. Weird War - Grand Fraud

7. Weird War - Chemical Bank

8. White Rabbit's Trip - People Are Boring

9. White Rabbit's Trip - Bury Me With My Mobile

10. Andrew Bird - A Nervous Tic Motion of the Head to the Left

11. Tying Tiffany - Wake Up

12. C-Mon & Kypski - Cravings Of A Solemn Soul

A koncert George'a Clintona dokładnie taki jakiego się spodziewałem... George był obecny ciałem, duszą nie. Ona drywofała gdzieś w wymiarze rządzącym się prawami psychoaktywnych substancji. A i ciało już nie pierwszej jakości - Clinton ledwo stał na scenie, a jak próbował się czasem odezwać to przypominało to dźwięk wydobywający się z umywalek w żoliborskich mieszkaniach podczas burzy. Plus fatalna organizacja (gigantyczna kolejka do wejścia, potem jak się okazało do wyjścia też; brak możliwości zakupienia napojów na terenie koncertu, i nie chodzi mi o alkohol - nie dało się nawet wody kupić, a wieczór był to upalny). No, ale jak to wszyscy argumentują: to przecież darmowy koncert...