Do 10 roku życia mieszkałem na 4 piętrze obskurnego bloku w Ostrowcu Świętokrzyskim. Piętrowe łóżko przechodziło w lastrykowy parapet, budziłem się na wysokości okna, z którego biła szarość. Niewiarygodnie wysoki, smukły komin miejscowej ciepłowni, poniżej asfaltowe boisko z obdrapanymi bramkami. Spokój. Potem przeprowadziłem się na peryferie miasta, do dzielnicy nazwanej Kolonia Robotnicza, co zupełnie nieadekwatne było do wyglądu tego miejsca: lasy, łąki, stawy, jednorodzinne domy w surowym stanie - jeden wielki plac zabaw. Sielana, natura, funk. Ale nie o tym.
Paul Wirkus, Polak ze Śląska. W latach 80-tych grał w punkowym zespole Karcer, którego - nie ukrywam - nigdy nie słyszałem. Zanim Wirkus stał się szychą polskiej i niemieckiej sceny elektronicznej miał znany epizod z Marcinem Dymitrem (Ewa Braun, Emiter). Płyta "Fudo" Mapy często uznawana jest za polskie wide awake na postrock, co może jest prawdą, ale należy zaznaczyć, że to prekursorskie wówczas u nas granie nie było jedynie echem amerykańskiego nurtu, a połączeniem tamtych prądów ze świeżymi pomysłami niemieckiej sceny elektronicznej przefiltrowanymi przez wrażliwość punk-noisowych eurydytów. Dymiter, dziś główna postać wschodnio-europejskiej poszukującej muzyki elektroakustycznej, wyrasta z legendarnej już Ewy Braun - zespołu, którego muzyczny rozwój odzwierciedla ewolucję dischordowskiego postpunkowego, czy też posthardcore’owego grania w gitarowy noise z Amphetamine Reptile i Touch&Go. Od podziemnej kasety "Pierwsza kobieta", przez "Love, Peace, Noise", do "Sea, Sea". Jednak zaczęli, gdy już się działo, a skończyli, gdy kanony zakrzepły jak Han Solo w karbonicie pod koniec "Imperium kontratakuje". Atutem zespołu było przekucie tamtych inspiracji w coś o rodzimym sznycie, a przy tym nie gorszego w warstwie muzycznej i produkcyjnej. Dymiter zaczął grać z Wirkusem, gdy właściwie dał sobie już spokój z rozwijaniem formuły Ewy Braun. Wirkus zaczął grać z Dymitrem między ostatnimi, jak miało się okazać, trasami Spokoju. Mapa połączyła obu muzyków, których muzyczne ścieżki zarówno przed nią jak i po niej biegły właściwie równolegle.
Chcę żeby udzielił się Wam mój Spokój.
Zostawili po sobie jeden jeno album "Immer mit der Ruhe!", wydany w 1997 roku przez niemiecki bluNOISE (w Polsce Antena Krzyku). Szufladkowany jako noise rock, a według samych muzyków – nosie pop. Nie bez powodu uderzyłem z początku w sentymentalny ton. Muzyka Spokoju ewokuje obrazy mojego dzieciństwa - fabryki, bloki, kominy, enerde i bijącą po oczach szarość. A gdy stoję na przystanku tramwajowym w Warszawie, o głodzie, kacowym ssaniu żołądka, chłodzie i z syfiącymi ostatnim kiepem palcami Spokój syntezuje mi tamte wspomnienia ze skrzeczącym w uszach wyziewem industrialnego nowego otoczenia. Które już nie takie obce, jak chciałby przedostatni wyraz ostatniego zdania. Daje to poczucie ciągłości - zziębnięte korzenie ciągnęły z szarej ziemi soki, których pulsowanie czuję teraz w zgrabiałych z zimna gałęziach, między którymi tli się papieros. Neurotyzm w skrzeku gitar, nerw w przesterach, kawowy speed w punkowych zacięciach bębnów, zasrana melancholia w zasranych melodiach… i spokój oraz izolacja: „bezpieczny okop mego domu, wtulony w głos prądu ulicy – nie otwieram nikomu”. Spokój. „Immer mit der Ruhe!” można postawić zaraz po najlepszych nagraniach Fugazi, Jesus Lizard i Shellaca. Nastrój byłby bliski Sonic Youth, ale melodyka Spokoju bliżej ma do społemowskiej pustki, niż nowojorskiego wózka z hot dogami. Właściwie materiał jest tak specyficzny, że nie da się go ustawić w żadnym rządku, jest to pieprzony rubin wśród szmaragdów. I z całym szacunkiem dla rodzimej Ewy Braun i innych Kristenów, czy Cosi Jak Elvisów – Spokój to wyższa klasa. Nie ma tu nawet mowy o polskim kompleksie, bo to właściwie niemiecki zespół. Tylko spokojnie…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
13 komentarzy:
wrzuc to gdzies dziadu!
Po przeczytaniu Twojego tekstu przypomniały mi się koncerty Spokoju w prowincjonalnych Ostrowcach i Rzeszowach. I jeszcze Wirkus grający w miejscowości Końskie. (To był epokowy moment, bowiem to właśnie wtedy mieszkańcy Końskich po raz pierwszy na żywo zobaczyli laptop.) I epoka przegrywanych kaset też mi się przypomniała. Słowem, nostalgiczne klimaty.
W ramach nostalgii, jako Twoja eks-korektorka niegdyś wytykająca bezlitośnie liczne błędy rzeczowe, postanowiłam raz jeszcze wcielić się w tę wdzięczną rolę :P.
Po pierwsze: tytuł albumu Ewy Braun brzmiał "Laugh Piss Noise", a nie "Love Piss Noise".
Dalej: album "Love Peace Noise" wyszedł po, a nie przed "Laugh Piss...". I ma to pewne znaczenie. MC "Laugh Piss Noise" (Laugh Piss, nie Love Piss - źle napisałeś!) wyszła w wydawnictwie Malarie, w totalnym undergroundzie. Podejrzewam, że nawet Rafał Księżyk przeoczył tę kasetę w momencie jej wydania. Imho o "Laugh Piss Noise" lepiej nie wspominać, bo tej płyty nikt przeca nie słyszał...
Zaczęło się o niej mówić dopiero później, kiedy o Ewie zrobiło się głośno po wydaniu "Love Piss Noise" i "Esion". "Laugh Piss..." była nagraniem koncertu, podczas gdy "Love Peace..." to już regularny album wydany w Nikt Nic Nie Wie - regularny, choć dostępny wyłącznie w postaci MC i z okładką kserowaną na białej kartce.
Potem ukazał się album "esion". A że Ewa była już zespołem tu i ówdzie znanym, to nie dość że "esion" wyszło na CD, to jeszcze przy robieniu okładki do kserokopiarki włożono papier kremowożółty. No i, co najważniejsze, zespół przeszedł do bardziej adekwatnego labelu. "esion" wydała bowiem Antena Krzyku, a nie - wprawdzie znane, lecz punkowe - Nikt Nic Nie Wie.
Po trzecie, na Twoim miejscu byłabym - delikatnie mówiąc - ostrożniejsza przy stawianiu tezy, że Dymiter w czasie współtworzenia Mapy już dał sobie spokój z Ewą Braun. I że Spokój też wtedy przestawał istnieć.
Mapa - choć zrodziła album niezapomniany - była efemerydą. Raczej kolaboracją niż zespołem. Wszak Dymiter i Wirkus nagrali "Fudo" korespondencyjnie. I po jej wydaniu już nic ze sobą nie chcieli mieć do czynienia. To był 1998 rok. Ewa natomiast działała przez cały czas. Chyba sporo koncertowała, no i wydała w 2000 "Electromovement". Nawet jeśli ta płyta nie była dobrze przyjęta przez krytykę, nawet jeśli była obiektywnie gorsza, to nie musiało to wynikać z tego, że Dymiter mniej się starał w Ewie Braun.
Na pewno zaś nie było tak, że Wirkus zaczął grać z Dymiterem kiedy kończył grać ze Spokojem! "Fudo" to 1998 rok, a "Immer Mit Der Ruhe" - hm, wprawdzie na mojej CD z Blu Noise Rec. nie ma daty wydania, ale w 2000 roku grali koncerty. A przecież Spokój rozpadł się kiedy już prawie mieli materiał na drugą płytę! W więc i Spokój, i Ewa Braun istniały i dobrze się miały jeszcze kilka lat po tym, jak Mapa po wydaniu płyty przestała istnieć.
No.
pozdry! :)
>W ramach nostalgii, jako Twoja eks-korektorka niegdyś wytykająca bezlitośnie liczne błędy rzeczowe, postanowiłam raz jeszcze wcielić się w tę wdzięczną rolę :P.
Droga eks-kurektorko! Generalnie masz rację - pomyliłem się zapisując nazwę "Love Peace Noise", bo o ten album mi chodziło, a nie o kasetę "Laugh Piss Noise". Pomyłka wynikła chyba siedzącego nadal w głowie zachwytu takim a nie innym tytułem kasety. Zaraz poprawię, dzięki.
>Podejrzewam, że nawet Rafał Księżyk przeoczył tę kasetę w momencie jej wydania. Imho o "Laugh Piss Noise" lepiej nie wspominać, bo tej płyty nikt przeca nie słyszał.
Podziemne nagrania Ewy Braun, takie jak właśnie "Laugh Piss Noise", czy "Pierwsza kobieta" krążą po internecie, więc aby je poznać, wystarczy tylko umiejętność obsługi googli. Tak też je poznałem, choć chyba "Laugh Piss Noise" widziałem kiedyś u Ciebie na półce.
>Po trzecie, na Twoim miejscu byłabym - delikatnie mówiąc - ostrożniejsza przy stawianiu tezy, że Dymiter w czasie współtworzenia Mapy już dał sobie spokój z Ewą Braun. I że Spokój też wtedy przestawał istnieć.
i dalej:
>Na pewno zaś nie było tak, że Wirkus zaczął grać z Dymiterem kiedy kończył grać ze Spokojem! "Fudo" to 1998 rok, a "Immer Mit Der Ruhe" - hm, wprawdzie na mojej CD z Blu Noise Rec. nie ma daty wydania, ale w 2000 roku grali koncerty. A przecież Spokój rozpadł się kiedy już prawie mieli materiał na drugą płytę! W więc i Spokój, i Ewa Braun istniały i dobrze się miały jeszcze kilka lat po tym, jak Mapa po wydaniu płyty przestała istnieć.
No więc pijesz tu do tego fragmentu:
"Dymiter zaczął grać z Wirkusem, gdy właściwie dał sobie już spokój z Ewą Braun. Wirkus zaczął grać z Dymitrem między ostatnimi, jak miało się okazać, trasami Spokoju. Mapa połączyła obu muzyków, których muzyczne ścieżki zarówno przed nią jak i po niej biegły właściwie równolegle."
W 1998 wyszło "Sea Sea" Ewy Braun. Ostatnia ich płyta studyjna. Dymiter po tym, że formuła Ewy się wyczerpała na
Sea Sea. Koncertowe "Electromovement" było albumem mającym przekazać tylko energię jaka rodziła się na koncertach Ewy. Po "Sea Sea" Dymiter zaczął kierować swoje zainteresowania w stronę minimalistycznej poszukującej muzyki elektro-akustycznej. Dlatego napisałem to, co napisałem, dodając dyletanckie słówko właściwie, aby podkreślić jeszcze, że nie jest do zdanie o wartości encyklopedycznej, a jeno podsumowanie tamtego momentu w drodze twórczej muzyka.
Nie napisałem, że Wirkus nagrał z Dymitrem "Fudo", gdy skończył grać ze Spokojem. "MIĘDZY ostatnimi jak się miało okazać trasami Spokoju". "Fudo" wydana została w 1998, po tym Spokój koncertował, ale były to ostatnie jego trasy. Jak się okazało. Bo nie doczekaliśmy się drugiej ich płyty, ani kolejnych tras. Nie wiem dokładnie, kiedy rozpadł się Spokój, rozpad Ewy to 2000. 2 lata to chyba nie lat kilka.
Ale generalnie masz rację, choć to takie wytykanie błędów na siłę. Nigdzie nie podawałem dokładnych dat, ani wikipedycznego opisu karier obu muzyków. Nie uważam więc, żeby strzelił błędy rzeczowe.
Twój komentarz jest więc doskonałym uzupełnieniem mojego tekstu.
Zresztą zabawne - jak go zobaczyłem, myślałem raczej, że pojedziesz po mnie za konkretną (ale zamierzoną) grafomanię tego tekstu:)
Zeźliłeś się. A niepotrzebnie. Nie chciałam "wytykać błędów na siłę". Chciałam raczej pokazać, że można spojrzeć inaczej na ten temat. I że warto unikać uogólnień.
Ty, za Dymiterem, dostrzegłeś progresy, zaplanowane kariery i drogi rozwoju muzycznego. Wyszedłeś z założenia, że istnieje proste następstwo od gitarowego noise rocka Ewy Braun przez postrockową Mapę ku elektronicznemu Emiterowi - zgodnie z historią muzyki.
Moje "spojrzenie inaczej" polega na tym, żeby uznać śmierć autora (hyh), czyli olać to, co mówi Dymiter, ponadto olać schematy rozwoju muzyki. Wtedy okazuje się, że równie dobrą narracją jest taka, że wykorzystywanie przechodzonej formuły rockowej było jednoczesne z wykorzystywaniem nowych brzmień. (Jednoczesne, jeśli nie późniejsze - bo i Spokój, i Ewa istniały w 2000 roku, a dwa lata to kupa czasu.)
Oczywiście, za moim spojrzeniem też stoją historiozoficzne założenia. Ale nie sądzę, że komukolwiek będzie się chciało je obnażyć i zdekonstruować tak jak to zrobiłam z Twoimi założeniami.
A jeszcze co do gadania Dymitera o tym, że formuła Ewy Braun wyczerpała się na "Sea sea" i że potem tak właściwie to prawie jej nie było? chłop się widać trochę wstydzi tego, że tak długo szarpał za druty, zamiast uczyć się obsługi laptopa.
> Twój komentarz jest więc doskonałym uzupełnieniem mojego tekstu.
Taka jest (strzelam) właściwość blogosfery: że ludzie polemizują, wypowiadają się na temat podjęty przez autora, przez co "doskonale uzupełniają" tekst właściciela bloga. Jedyną rysą na tej pięknej idei jest pytanie: dlaczego komuś miałoby się chcieć tak za darmo dyskutować?
No właśnie.
''MC "Laugh Piss Noise" (Laugh Piss, nie Love Piss - źle napisałeś!) wyszła w wydawnictwie Malarie, w totalnym undergroundzie. Podejrzewam, że nawet Rafał Księżyk przeoczył tę kasetę w momencie jej wydania. Imho o "Laugh Piss Noise" lepiej nie wspominać, bo tej płyty nikt przeca nie słyszał...''
Ja mam gdzieś tą tą kasete z czeskim koncertem Ewy...Inna sprawa że mam 5 minut szpacerem do polskiego przedstawiciela/współwinowajcy Malarie;E.
Stig, ja też tę kasetę gdzieś mam (widział ją u mnie na półce Lewar, to pewnie gdzieś jeszcze jest). Ale kupiłam ją już po ukazaniu się "sea sea". Kupiłam na takiej zasadzie, na jakiej sięga się po teksty napisane w dzieciństwie przez genialnego pisarza - oczywiście kiedy już wiadomo, że jest genialnym pisarzem. Takie "Laugh Piss Noise" to imho jest rzecz do "mania" jej gdzieś, a nie do słuchania. Ma się ją gdzieś (nie wiadomo już gdzie), bo się ją kupiło z sympatii lub miłości dla twórcy. Zresztą mówię o sobie. Na pewno ma się ją z innych przyczyn, kiedy się siedziało na jednym trzepaku z jej wydawcą.
W zasadzie powinnam była napisać, że nie należy o niej wspominać, bo nikt jej nie słuchał, a nie "nie słyszał".
Love Peace Noise wyszedł przed koncertówką Laugh Piss Noise, która zawierała już kawałki, które potem ukazały się na Esion.
Jeśli to kogoś interesuje, to mam zripowany ten koncert. A tu kawałki spoza płyt, które kiedyś były do ściągnięcia ze strony Ewci:
http://10fuckingstars.blogspot.com/2009/01/ewa-braun-utwory-spoza-pyt.html
1) Monia, Esion wyszedł również w Nikt Nic Nie Wie
2) pozwolę sobie nie zgodzić sie z autorem co do oceny grupy Spokój - owszem jest świetna, ale nade wszystko wyżej cenię twórczość Kristen czy ostatnie płyty Plum
Proszę państwa.
Czy nikt z was nie słyszał o płycie Ewy Braun - "Stereo" wydanej w roku 2002?
@Anonimowy - miło, że ktoś jeszcze odgrzebał ten wątek.
Słyszał, słyszał. Choć przyznam, że zapomniałem o niej pisząc parę lat temu ten post. Zdaje się, że tak na dobrą sprawę to tylko jeden numer mi się na niej podobał - "Upadek systemu swingu". Nie jestem tego pewien, ale zdaje się, że Ewa Braun w 2002 już parę lat nie koncertowała.
W każdym razie proszę wybaczyć błędy rzeczowe, ważne że Spokój.
że też musiało mnie tu rzucić...
sprostuję tylko, że ostatni koncert zagraliśmy - Ewa B. - 14 grudnia 2001 w Katowicach. kasetę "Laugh Piss Noise" wydaliśmy sami, żeby mieć trochę pieniędzy na studio na nagranie płyty "Esion". 15 lat później ten pomysł ściągnął od nas Michael Gira. Malarie Records wydało to (czyli "Laugh Piss N") już potem.
na temat dynamiki wewnątrzzespołowej wiedzą Państwo więcej ode mnie, więc już w pokorze zamilczę zamiast komentować cokolwiek. dziękuję Wam natomiast za poswięconą naszej muzyce uwagę i czas, mam nadzieję że nie był stracony.
pozdrawiam, Darek Dudziński
Prześlij komentarz